Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Witamy, Gościu
Nazwa użytkownika Hasło: Zapamiętaj mnie
  • Strona:
  • 1

TEMAT: Strch i brak wiary w siebie

Strch i brak wiary w siebie 9 lata, 8 mies. temu #72

  • Listeczek
  • Offline
  • Fresh Boarder
  • Posty: 3
  • Oklaski: 0
Witajcie mam 21 lat , mieszkam w centrum Polski i leczę nerwicę oraz głębokie zaburzenia lękowe.
Z zaburzeniami zmagam się od 2 lat jeśli liczyć leczenie, od ok.8 jeśli liczyć ogół. Dzieciństwo miałam trudne ale nie widzę powodu by za dużo się rozpisywać, ojciec przestał mnie kochać kiedy miałam 10 lat a w dodatku całe życie dręczył mnie swoim alkoholizmem (nadal mieszkamy razem pod jednym dachem), kiedy urodził się mój brat (miałam wtedy 12 lat) olało mnie obydwoje rodziców a wręcz przepędzali z domu w momencie kiedy najbardziej ich potrzebowałam bo poszłam do gimnazjum w którym dzień po dniu ktoś się nade mną pastwił psychicznie i fizycznie. Cięłam się, sięgałam po używki co skutkowało brakiem pytań a za to dostaniem szlabanu.W liceum z mamą znów zaczęłam się dogadywać, poznałam chłopaka w którym się zakochałam (jesteśmy razem do dziś) i w już od 2 klasy zaczęły dziać się ze mną dziwne rzeczy. Krótko przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego przytrafił mi się "wypadek z pęcherzem" w miejscu publicznym, bardzo te sytuację przeżyłam , bałam się, że znów mi się to przytrafi tylko tym razem w szkole - szkoła była dla mnie ważnym miejscem ponieważ byłam w niej akceptowana , miałam wielu znajomych (znałam praktycznie wszystkich z zawodówki, liceum i technikum) a i wielu bliższych znajomych i swoją ulubioną paczkę, bałam się, że to wszystko się zniszczy, że ludzie będą ze mnie szydzić i znów będę chodziła ze spuszczoną głową jak w gimnazjum. Do szkoły jeździłam ze łzami w oczach choć Ci najbliżsi wiedzieli o moim problemie i bardzo mnie w nim wspierali. Każda godzina lekcyjna była dla mnie katorgą i nie umiałam brać w nich udziału przez co moje stopnie ucierpiały. Po pierwszym półroczu zamknęłam się w domu, nie wychodziłam nigdzie ani z partnerem ani z koleżankami. Koleżanki spławiałam, partnera zapraszałam tylko do domu więc moja paczka się bardzo zawęziła aż w końcu całkowicie się rozpadła. Strach przejął całkowitą kontrolę nad moim życiem, mój partner miał dość siedzenia w domu, zaczęły się awantury i jego niezadowolenie jak i moje, dlaczego nikt mnie nie rozumie?! Z czasem stałam się chamskim, zamkniętym w sobie człowiekiem, który nie lubi nikogo bo przecież cały świat jest przeciwko niemu, kłóciłam się z partnerem coraz częściej, znajomi zaczęli istotnie mnie wyśmiewać bo moje życie przypominało kiepski dowcip - można powiedzieć "samospełniająca się zła wróżba".
Maturę oblałam, nie mogło być inaczej, z każdego egzaminu uciekałam jak najszybciej, zostałam bez szkoły, bez pracy, bez matury i ze strachem. Partner poszedł na studia , poznał nowych ludzi, chciał wyjść a to na piwo a to gdziekolwiek indziej a ja nie . Robiłam mu awantury, że pewnie przestał być mi wierny stąd to zainteresowanie wychodzeniem z nowymi znajomymi (mimo, że mnie chciał zabrać ze sobą). Byłam wobec niego chamska, opryskliwa i agresywna aż i on w końcu pokazał rogi, dochodziło między nami do aktów przemocy aż w końcu mnie zostawił. Mój świat rozpadła się na kawałki, płakałam, błagałam - nic na niego nie działało. Dzwoniłam , prosiłam- także nic. Wyszłam na spacer, popłakać (paradoksalnie w końcu wyszłam) wpadłam przypadkiem na koleżankę i zaproponowała mi nocowanie u siebie, upiłam się winem na przemian popijanym piwem i zasnęłam. Następnego dnia mój luby dał się uprosić na spotkanie, spotkaliśmy się, okazało się, że i on pił więc przyniósł nam coś na kaca (napoje izotoniczne) i rozmawialiśmy. Rozpłakałam się jak dziecko, powiedziałam , że znów chciałabym by było jak kiedyś to i wróciliśmy do siebie, tydzień później dostałam pierwszego ataku paniki - zaczęłam krzyczeć i błagać moich rodziców by wezwali pogotowie bo umieram, mama zmierzyła mi ciśnienie i wszystko w normie. Następnego dnia kupiła tabletki ziołowe po których czułam się lepiej ale nie do końca. Zaczęłam uciekać z domu , bałam się, że ojciec mnie zabije, i chodziłam 8 godzin po mrozie (była już zima) na głodnego aż mama nie wracała z pracy w końcu mój partner nie wytrzymał mama także i zapisałam się do psychiatry. Trafiłam do gabinetu można powiedzieć w stanie tragicznym. W pieluchomajtkach (ponieważ opcja wypadku nadal mnie dręczyła), na wpół zapłakana, blada, z podkrążonymi oczami (bezsenność) i zmęczona dosłownie wszystkim. Podróż tramwajem przez 15 przystanków mnie zmęczyła najbardziej, całą przepłakałam ze strachu, później nie byłam do końca przekonana czy powinnam wziąć te leki, w końcu to "psychotropy" o jak strasznie brzmiała mi ta nazwa.Wzięłam i było super, wszystko nagle odpuściło, przytuliłam się do mojego ukochanego i zasnęłam jak dziecko. Leki działały cuda przez miesiąc później zaczęło się "wychodzenie z nerwicy" co było straszne, uczucie umierania w atakach paniki, wrażenie, że przez moją głowę przepływa miliard myśli nad którymi nie panuję a ponadto odstawienie jednych leków (bycie na głodzie) i przyjęcie drugich. Trwałam w prowizorycznej stabilności (na dwór wychodziłam ale nie sama) , do egzaminów podeszłam na 3 zdałam 2 ale to już kroczek naprzód. Wszystko się zawaliło gdy mój brat zachorował i walczył o życie w szpitalu, dostałam skierowanie do szpitala psychiatrycznego ponieważ robiłam sama sobie krzywdę i byłam skłonna pobić innych. Do szpitala nie trafiłam bo stwierdzono, że mój stan tego nie wymaga a partner nie zgodził się na przyjęcie mnie na oddział zamknięty bo bał się, że ktoś w gorszym stanie zrobi mi krzywdę.
Brat wrócił do domu, sytuacja stabilna do końca nie jest aż do dziś (mija prawie rok) ale ja zapisałam się na terapię, jakiś czas chodziłam sama za jakiś czas doszedł do mnie mój partner i tak obydwoje pracujemy nad sobą i naszym związkiem, jest ciężko ale dziś już wychodzę sama z domu, staram się sama załatwiać swoje sprawy, zamierzam kontynuować edukację od października i za rok zdać ostatni egzamin maturalny jaki mi pozostał. Dziś czas podjąć pracę, co jest dla mnie trudne, boje się czy sobie poradzę, praca prosta (rozkładanie towaru) jednak wiadomo jak to w pracy, ludzie często są niezbyt mili, zawsze ktoś krzyknie a ktoś inny postraszy i na ogół po 3 dniach przechodzę kryzys, po 3 dniach porzuciłam już 4 prace A z ostatniej na 3 dzień zostałam zwolniona. Za namową przyjaciółki i rodziców zrobiłam sobie książeczkę sanitarną i zamierzam "uczyć się pracy" . Boję się, że zawiodę najbliższych , siebie i znów okaże się, że nie jestem w stanie pracować Dodatkowo często odczuwam strach przed śmiercią swoją lub czyjąś... Jestem w tym momencie chora mam podwyższony trzykrotnie poziom trójglicerydów i oczywiście każdego dnia przeżywam, że dostanę zawał mimo iż biorę leki, które mi ten poziom obniżą. Nie wiem jak pozbyć się strachu, rozczulania nad sobą i odróżniać zagrożenie realne od tego, które sobie wmawiam... Może ktoś był już w takiej sytuacji, może ktoś podzieli się swoją wiedzą ?
Na pew­no po­pełniłam je­den grzech, grzech za­nie­cha­nia. Za­nie­chałam siebie.
  • Strona:
  • 1
Wygenerowano w 0.32 sekundy

logo-z-napisem-białe