Ewolucja jak ewolucja - potrzebuje czasu. Część kobiet już dawno temat przemyślało, ułożyło sobie i korzysta z wszelkich dobrodziejstw tego świata przeznaczonych przecież wcale nie tylko dla mężczyzn. Część dopiero zauważa możliwości i jest gdzieś pomiędzy tym, co jej się w różnoraki sposób wkładało do głowy. A części pewnie zabraknie życia, żeby poukładać to jakoś wszystko w głowie.
Osobiście jestem gdzieś pomiędzy i stopniowo w różnych aspektach życia definiuję sobie co oznacza dla mnie fakt, że jestem kobietą. I tak w kontekście "kurki" myślę, że jestem kobietą, ale mogę nie przepadać za gotowaniem (i nie przepadam

). Lubię sprzątać, ale jako mężczyzna być może też bym lubiła. Jestem kobietą, więc mogę urodzić dziecko. Mogę, to ważne słowo.
Gdzieś to wszystko wplątują się bardzo różne aspekty. Bo z jednej strony równouprawnienie, a przecież chciałoby się być trochę 'księżniczką'

Przecież to miłe, jak mężczyzna przepuści w drzwiach, ustąpi miejsca w tramwaju itd itp. Do tego dorzucić można możliwości fizyczne (chcę być równouprawniona, ale niech mi koledzy wniosą tę kanapę na trzecie piętro). Temat rzeka...
Ale jak to jest w kontekście samca? Już mi paru kolegów powiedziało, że mają mnie za twardą kobietę. Jeden nawet powiedział, że jego zdaniem mężczyźni boją się takich kobiet. Pewnie mówił za siebie, ale też pewnie nie jest jedyny. Mówił, że dla niego to niedobrze, jak kobieta jest 'zbyt' inteligentna i niezależna. Tu pytanie bardziej do panów - z czym kojarzą Wam się określenie 'kobieta niezależna' oraz 'feministka'?
Dużo zależy na pewno od otoczenia w jakim przebywamy, jak to zwykle przy jakiś zmianach. Najtrudniej ma pierwsza osoba przecierająca szlaki, potem już coraz łatwiej, aż zostanie przekroczona masa krytyczna i już prawie wszyscy uznają coś za normę.
Temat stary, ale może ożyje?