Bezdomność trudniejsza niż alkoholizm
Sława Majewicz
Czasopismo: Terapia Uzależnienia i Współuzależnienia
Numer: 5
W grupach jednorodnych jest zbyt dużo pesymizmu i niemożności - "jeden drugiego ciągnie w dół". Jest to widoczne tam, gdzie bezdomni są w liczebnej przewadze
Bezdomność trudniejsza niż alkoholizm
Pracuję w Ośrodku Terapii Uzależnień "Śródka-Rataje" w Poznaniu. Od wielu lat pojawiają się tutaj osoby przebywające w pobliskich placówkach oferujących pomoc bezdomnym. Pragnę podzielić się kilkoma refleksjami, które są wynikiem obserwacji przebiegu leczenia osób bezdomnych oraz rozmów z byłymi pacjentami. Przyjmujemy na terapię każdego, kto, naszym zdaniem, ma szansę zdrowienia w warunkach ambulatoryjnych, niezależnie od tego skąd przychodzi i od jakiego środka jest uzależniony. Jedynym warunkiem jest podpisanie kontraktu i przestrzeganie dość trudnych jego warunków. Osoby bezdomne kończące u nas program podstawowy niemal zawsze kontynuowały terapię aż do wyczerpania oferty placówki. Wszyscy nadal utrzymują abstynencję.
Wymuszona abstynencja
Ci, którzy do nas trafiają, również zawierają kontrakty. Często czują się skrzywdzeni skierowaniem do nas. Uważają, że zostali potraktowani niesprawiedliwie. Mówią: "przecież wiele miesięcy nie piłem", "raz wypiłem i mam się leczyć", "to tylko mała wpadka". Są przekonani, że nie mają problemu z alkoholem. Utwierdza ich w takim myśleniu "wymuszona abstynencja"- warunkiem pobytu w placówkach dla bezdomnych jest nieużywanie alkoholu.
Wielu z nich rezygnuje z leczenia niemal natychmiast po jego podjęciu; niektórzy po zakończeniu grupy wstępnej.
Leczymy osoby uzależnione od alkoholu, hazardu, narkotyków, leków (często uzależnione krzyżowo lub z podwójną diagnozą). Jesteśmy otwarci na różnorodność. Być może ten klimat niejednorodności sprawia, że także niektórym bezdomnym udaje się u nas zahamować picie i zacząć trzeźwieć. O wiele trudniejsza okazuje się pomoc w radzeniu sobie z bezdomnością. Ich stosunek do własnej niełatwej sytuacji życiowej jednak się zmienia.
Zrozumieć bezdomność
W ostatnich latach zdarza mi się przeżywać przerażające sceny - fala powodzi zalewa mieszkania i domy zabierając ludziom niemal wszystko, co kiedyś było ich własnością. Im na szczęście zostają bliscy.
Bezdomni alkoholicy stracili - co prawda mniej gwałtownie - zarówno miejsce pobytu, jak i bliskich. Opuścili ich sami lub zostali odrzuceni przez innych. Nie dało się już z nimi żyć. Często cały ich życiowy dorobek mieści się w plastykowej torebce. Oni nie są bezdomni z powodu złego losu. "Zrobili" to sobie sami. I to jest znacznie gorsze - obarczone wstydem, upokorzeniem, często też pogardą ze strony innych. Chcą więc temu zaprzeczyć. Mówią, że są "bezdomni z wyboru" lub szukają nierealnych usprawiedliwień dla swojej sytuacji. Zaprzeczają i obwiniają innych; często cały świat. I trudno z tego rezygnują. Nieraz jest dla nas drażniące, że do tego stopnia nie są gotowi do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie.
Leczyć razem czy osobno?
W obliczu braku sukcesów w leczeniu osób bezdomnych (bo to trudne, choćby, dlatego, że my sami wątpimy w możliwość sukcesu) pojawiają się koncepcje tworzenia dla nich specyficznych, odrębnych programów terapeutycznych.
Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem. Potwierdzają to osoby, które z powodzeniem ukończyły nasz program. Sądzimy, że bardziej skuteczne jest leczenie alkoholizmu bezdomnych w grupach różnorodnych, niż jednorodnych. Tak samo, jak niedobrym pomysłem byłoby prowadzenie odrębnej terapii dla bezdomnych chorych na cukrzycę czy reumatyzm (jestem też niechętnie nastawiona do tworzenia placówek dla uzależnionej elity).
Bezdomni sami twierdzą, że terapia z innymi ułatwia im zaakceptowanie swojego alkoholizmu - jako choroby "demokratycznej". Alkoholizm przestaje być wówczas problemem marginesu czy też zjawiskiem, "rynsztokowym", jak to sobie dotąd wyobrażali.
Mówią: "leczenie z osobami mającymi mieszkanie, rodzinę, stałą pracę czy działalność gospodarczą dodaje nam poczucia wartości". Podkreślają też, że mają od kogo uczyć się umiejętności życiowych, czerpać energię, inicjatywę i nadzieję. W grupach jednorodnych jest zbyt dużo pesymizmu i niemożności - "jeden drugiego ciągnie w dół". Jest to widoczne w grupach, w których bezdomni są w liczebnej przewadze.
Zauważamy, że osoby bezdomne w grupach różnorodnych są zazwyczaj traktowane z szacunkiem, akceptowane i dostają pozytywne psychiczne wsparcie od współpacjentów. Uważamy więc, że przyjmowanie bezdomnych do istniejących już programów terapeutycznych byłoby dobrym pomysłem.
Podejście indywidualne
Konieczne jest oczywiście zindywidualizowanie leczenia bezdomnych w obrębie tego samego programu. Dostrzegamy m.in. potrzebę zwiększenia ilości spotkań indywidualnych z terapeutą, zwłaszcza gdy pojawiają się trudności dotyczące udziału pacjenta w grupach. Nasi pacjenci bardzo cenią sobie ten rodzaj pracy. W początkowym etapie leczenia terapeuta jest często jedyną bliską im osobą.
Pracować nad bezdomnością
Wiemy, że terapia uzależnienia nie wystarczy. Konieczna wydaje się intensywna praca nad problemem bezdomności. I dopiero wówczas pomocna może się okazać grupa jednorodna, w której odbywałaby się ważna praca nad kolejnym problemem "noszonym w sobie". Potrzebne jest jednak założenie, że problem alkoholowy jest pierwotny.
Bezdomność trudniejsza niż alkoholizm
Słyszymy często od naszych pacjentów, że bezdomność jest dla nich czymś zdecydowanie gorszym niż alkoholizm, a rozpoznawanie i nazwanie jej jest niezwykle zagrażające. Tu mechanizmy obronne działają silniej niż w uzależnieniu od alkoholu, bo bezdomność obciążona jest znacznie większym wstydem. Stosunek do własnej bezdomności zmienia się w trakcie leczenia i ma wyraźne fazy - podobne do tych, jakie towarzyszą radzeniu sobie ze świadomością uzależnienia. Tyle, że tutaj ostatecznym etapem zdrowienia byłoby realistyczne dążenie do zmiany sytuacji.
Wychodzenie z bezdomności
Kolejnym ważnym oddziaływaniem terapeutycznym jest motywowanie i wspieranie w dążeniu do wyjścia z bezdomności - zamiast pomocy w "konserwowaniu" tego stanu. Trzeźwiejący bezdomni alkoholicy mówią, że bezdomność zaczyna być do przyjęcia, jeżeli nie jest na całe życie.
Odrywanie się od ośrodków powinno być celem realizowanym stopniowo i z przygotowaniem. Zbyt szybka i pochopna próba usamodzielnienia kończy się niepowodzeniem. W efekcie - odbiera nadzieję temu, kto zaryzykował oraz innym, którzy te kroki bacznie obserwują.
Pacjenci podkreślają ważność motywowania ich do uzyskiwania samodzielności zarówno przez personel ośrodków, w których przebywają, jak i przez terapeutów, którzy ich leczą.
Normy pomagających
Nasi pacjenci mówią też o ogromnym znaczeniu zgodności głoszonych przez opiekunów norm z tym, jak faktycznie postępują. Gdy jest inaczej, w ich głowach pojawia się chaos i zwątpienie w sens jakiejkolwiek pracy nad sobą.
Na koniec jeszcze kilka moich spostrzeżeń na temat wspólnych cech osób, które ukończyły u nas program ambulatoryjny: - trafili do nas z ośrodków (a nie wprost z ulicy), zazwyczaj nie byli "recydywistami bezdomności", a ich bezdomność trwała stosunkowo krótko. Była w nich stała niezgoda na "takie życie" (picie, bezdomność...), mieli jakieś, często dość mgliste cele (praca, nauka, rodzina...), pozostały w nich niezniszczone do końca podstawowe normy (przede wszystkim potrzeba "bycia w porządku").
Nie można skutecznie leczyć alkoholizmu bezdomnych nie rozumiejąc problemu bezdomności. Co wiem o bezdomności? Chyba jednak niewiele. Że jest samotnością, pustką, poczuciem bezradności i zagrożenia ze strony otaczającego świata, brakiem nadziei oraz wszechogarniającym wstydem.
Co wiedzą o tym ludzie, którzy mają mieszkania, pracę, rodziny, przyjaciół? Myślę, że zrozumienie sytuacji i emocjonalnego stanu osoby bezdomnej wymaga od nas sporej dawki pokory.