Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Dlaczego łamią abstynencję?

Anna Bakuła

Rok: 2003
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 10

Wielu z nas, pracowników lecznictwa odwykowego, zastanawia się często, dlaczego - mimo naszych starań terapeutycznych, dobrego programu placówki, zaangażowania w proces leczenia pacjenta i jego rodziny - alkoholik, będąc w programie terapii, łamie abstynencję.

Kiedy dzieje się tak w terapii wstępnej, tłumaczymy to brakiem motywacji wewnętrznej do leczenia: pacjent przychodzi na terapię nie dlatego, że pragnie przestać pić, ale ponieważ żona tego pragnie albo pracodawca grozi wyrzuceniem z pracy. Mówi wprawdzie, że chce skończyć z piciem, ale jest to tylko deklaracja słowna. Nie wierzy, że jest alkoholikiem, uważa, że jeszcze będzie mógł "pić jak człowiek", stosuje wiele obron swojego picia, minimalizując je i racjonalizując. I oczywiście nie radzi sobie z głodem alkoholowym. We wczesnym okresie trzeźwienia alkoholik ma też niewiele zysków z niepicia, powiedziałabym nawet, że ma wtedy wiele strat, bo kiedy mija zespół abstynencyjny, zaczyna spostrzegać, co zrobił w czasie, kiedy pił, a żona zaczyna zgłaszać różne wymagania.
Stoi okrakiem pomiędzy piciem i niepiciem, przy czym niepicie to mierzenie się z destrukcją, jaką wprowadził w życie swoje i swojej rodziny, to konieczność szukania pracy, potrzeba podejmowania decyzji, skonfrontowanie się ze wstydem i poczuciem winy. Często myśli: "Nic nie umiem, nic mi nie wychodzi, wszystko jest przeciwko mnie". Natomiast picie to poczucie ulgi, zapomnienie, to kumple od kieliszka, niezobowiązujące do niczego rozmowy i obietnice oraz oczywiście poczucie mocy i sprawczości. Tak już z nami jest, że kiedy pojawia się dysonans poznawczy, mamy tendencję do wybierania łatwiejszego rozwiązania. Potrzeba doznania ulgi napędza podniesienie kieliszka.
Człowiek dojrzały w sytuacji dysonansu może świadomie wybrać trudniejszą drogę - taką, która może przynieść mu gratyfikacje dużo później. Alkoholik nie może długo czekać, dąży do natychmiastowych rozwiązań, w jego przypadku może to być picie. Inna sprawa to poczucie kontroli, umiejscowione zewnętrznie: "Nic w moim życiu nie zależy ode mnie, zróbcie coś ze mną". Kiedy idzie pić, mówi, że oni nie potrafili mu pomóc. Sam nie jest za nic odpowiedzialny.
W terapii pogłębionej pacjent już wie, że jest uzależniony od alkoholu, rozpoznaje u siebie objawy, pracuje nad mechanizmami uzależnienia. Radzi sobie z głodem alkoholowym, potrafi odmawiać picia. Dostrzega destrukcję, jaką wprowadzał w swoje życie, widzi, że krzywdził otoczenie. To jest bolesne, ale nie najtrudniejsze. Dlaczego mimo to, że proces zmiany już się rozpoczął, tacy pacjenci wracają do picia?
- Ponieważ mają nadzieję kontrolować picie. Ta nadzieja jest wprawdzie mniejsza, ale ciągle jest. Terapeuci, którzy wyraźniej widzą destrukcję, czasem się niecierpliwią i mówią: "Tyle stracił, osiągnął takie dno, a jeszcze się targuje, jeszcze wierzy, że możliwe jest picie kontrolowane". Pacjenci wierzą w picie kontrolowane, bo chcą być tacy sami jak inni ludzie - ci, którzy piją i nic złego się z nimi nie dzieje.
- Mają zbyt duże oczekiwania co do trzeźwego życia. Chcą, aby wszystko dobrze się ułożyło, stawiają sobie zbyt wysokie poprzeczki, chcą być dobrze odbierani społecznie. Tu również odzywa się często ich niecierpliwość i dążenie do szybkiej zmiany. Oczekują wiele od trzeźwego życia, a okazuje się, że takie życie nie jest łatwe, a co gorsza - po okresie zachłyśnięcia się trzeźwieniem bywa monotonne. Nie wytrzymują związanych z trudną sytuacją obciążeń, można powiedzieć, że jest to swoisty brak hartu życiowego. Terapeuci mówią, że to brak umiejętności ważnych dla trzeźwego życia. I tak oczywiście jest: ciągle jeszcze nie potrafią dobrze radzić sobie ze stresem, rozwiązywać problemów, przyjmować i wyrażać krytyki, nie potrafią stawiać sobie realnych, konkretnych celów. Nadal myślą w sposób magiczno-życzeniowy.
- Mam wrażenie, że pacjenci na tym etapie terapii wciąż jeszcze słabo rozumieją własne życie, rodzinę, żonę i dzieci, otoczenie w pracy i sąsiedztwie. Ostatecznie pili sporo czasu, skąd mają wiedzieć, jakie potrzeby mają ich dzieci czy jak rozumieć lęk żony i ciągłe kontrolowanie z jej strony? Dopiero zaczynają się tego uczyć. Słabe rozumienie otaczającego świata może rodzić poważne problemy, a wraz z nimi lęk. Co jest za lękiem? Potrzeba doznania ulgi, a więc picie. Nawet jeśli wiedzą od nas, że nałogowo regulują uczucia i że powinni nie pić, sięgają po kieliszek, bo nie zawsze zwycięża rozwaga. Zresztą ich myślenie bardzo szybko, w ciągu paru godzin, potrafi zamienić się z rozsądnego na pijane.
- Ciągle jeszcze nie potrafią zaakceptować siebie bezsilnego wobec alkoholu, siebie-alkoholika. To takie bolesne, wstydliwe, trudne. Czują się inni, gorsi, mniej wartościowi, łączy się z tym poczucie niemocy. Nie wytrzymują tych uczuć i tych myśli - łamią abstynencję, aby poczuć się silniejsi. To da im alkohol - poczucie mocy i siły. Nawet jeśli na krótko, to jednak będą je mieli.
- Nawet w terapii pogłębionej odczuwają tęsknotę za tamtym czasem - czasem kompanów, zabawy, beztroski. Tęsknią za zapachem piwa i baru. Mówimy, że to żal po stracie, że powinni definitywnie rozstać się z alkoholem. Piszą pożegnalne listy i robią pożegnalne rysunki. Mimo to tęsknota zostaje i w niesprzyjającym momencie napięcia przejście koło baru piwnego może alkoholika do niego zaprowadzić.
- W okresie terapii pogłębionej, jeśli pacjent ma okazję pracować nad poczuciem kontroli, zaczyna się ono z zewnętrznego zmieniać na wewnętrzne - to znaczy, że alkoholik zaczyna myśleć, iż jego życie może zależeć od niego. Jeżeli jednak nadal będzie uważał, że na nic nie ma wpływu, może zacząć pić.
- Pacjenci nie godzą się na to, że życie jest zwyczajne, trudne, pełne mozołu, bólu, choroby. Chcą tylko tych dobrych dni, na złe nie są przygotowani. Kiedyś pewna alkoholiczka na maratonie powiedziała z żalem i pretensją: "Co z tego, że nie piję 6 lat? Nadal nie mam faceta i jestem sama", nie widząc, że wiele niepijących kobiet też nie ma partnera i czuje się samotnie. "Tak się staram, a życie jest dla mnie takie okrutne" - życie potrafi być okrutne dla wszystkich ludzi i dopóki alkoholik tego nie zrozumie, dopóki nie zaakceptuje dnia codziennego, będzie zagrożony piciem. Będzie w ciągłym nawrocie, wielu takich znamy.
- Złamanie abstynencji grozi alkoholikowi również wtedy, gdy przestanie rozwijać się duchowo. Często obserwujemy, jak po pierwszych miesiącach wytężonej pracy następuje zahamowanie. Czy jest już znudzony? Niewątpliwie szybko się nudzi. Czy zaczyna mu brakować energii na rozwój? Brakuje mu energii, bo działa, zużywając jej za dużo. Trzeźwienie na tzw. haju jest bardzo niebezpieczne dla alkoholika, ale całkiem bez energii jest niemożliwe. Trzeźwieją ci, którzy znajdą średnią: stale idą do przodu, pomału, ale jednak się przesuwają.
Kiedy zawieram z alkoholikiem kontrakt na leczenie, nie obiecuję mu złotych gór. Mówię uczciwie, że czeka go ciężka praca, że może być trudno. Daję mu nadzieję na lepsze życie, ale od pierwszego kontaktu mówię, że wszystko zależy od niego. Na początku to ja prowadzę go za rękę przez most nad przepaścią, ale on decyduje, czy będzie moją rękę trzymał. Potem pójdzie już sam. Jeżeli uda mu się kiedyś zaakceptować życie takim, jakie ono jest - trudne, ale i pełne jasnych chwil - jeśli uda mu się zaakceptować siebie i innych ludzi, jest duża nadzieja, że będzie trzeźwieć.

Robert - 32 lata, żonaty, dwoje dzieci. Pracuje w firmie, w której tradycją jest codzienne chodzenie po pracy na piwo. Do poradni przyprowadziła go matka, to ona domagała się ode mnie, żebym coś z nim zrobiła. Żona wyrzuciła go z domu, z powodu picia założyła sprawę w sądzie o znęcanie się psychiczne. Jego matka jest nadopiekuńcza i nadkontrolująca, ojciec w czynnym nałogu. Kiedy Robert zgłosił się do poradni, z konieczności mieszkał z rodzicami.
Zgodził się szybko na podjęcie terapii, z dużym zapałem rozpoznawał u siebie objawy uzależnienia. Był aktywny w czasie zajęć, na które uczęszczał systematycznie. Wiedziałam od początku, że jest bardzo uległy i bierny - tego nauczył się w domu, żyjąc przez wiele lat w rodzinie alkoholowej, pełnej przemocy i nadkontroli. Przebrnął nie pijąc przez kilka spotkań. Mimo że wyraźnie źle się czuł fizycznie i psychicznie, bardzo się starał. Zależało mu na powrocie do żony i dzieci, a mieszkanie u rodziców było dla niego bardzo trudne.
Po trzech tygodniach leczenia złamał abstynencję. Oczywiście zrobił to według starego schematu: poszedł po pracy z kolegami do baru. Wrócił po tygodniu do poradni znowu w zespole abstynencyjnym, obolały i ciągle mieszkający u mamy. Wrócił, bo mama obiecała, że zapłaci jego długi za samochód, jeśli podejmie leczenie. Nie muszę opisywać, bo łatwo się domyśleć, jak mama ciągle przychodziła do poradni, czego sobie od nas życzyła i jak bardzo nie słuchała, co do niej mówiliśmy. Zanim Robert zaczął trzeźwieć, jeszcze dwa razy złamał abstynencję, a łamał ją, ponieważ:
- decyzja o leczeniu nie była jego decyzją;
- konsekwencje picia łagodziła matka, miał gdzie mieszkać, miał co jeść, to ona płaciła jego długi, wymagała od niego tylko, żeby był grzeczny i nie pił. Jednocześnie buntował się przeciwko niej, ona go stale - jak twierdził - denerwowała;
- nie musiał być odpowiedzialny za własną rodzinę, żona radziła sobie bez niego dość dobrze;
- koledzy w pracy codziennie chodzili na piwko, chciał być z nimi. Nudził się sam, nie miał obowiązków, nie miał też żadnych pomysłów na spędzanie wolnego czasu. Potrzebował stymulacji do życia. Bardzo długo zresztą w dalszej terapii przewijała się u niego tęsknota za czasem spędzanym z kolegami z pracy nad kuflem piwa;
- oczywiście nie radził sobie z głodem alkoholowym, wierzył, że może kontrolować picie, nie był pewien, czy jest alkoholikiem;
- kiedy przestał pić, stał się słaby, bierny, uzależniony od matki, w początkowym okresie trzeźwienia nie miał z tego żadnych gratyfikacji.
Zaczął naprawdę trzeźwieć, kiedy zaczęło to być jego własną decyzją, a nie rodziny. Podjął ją, kiedy zrozumiał, że jest uzależniony, stoi na równi pochyłej i naprawdę grozi mu utrata żony i dzieci oraz bycie synkiem mamusi przez następne lata.

Agnieszka - 34 lata, troje dzieci, w tym jedno niepełnosprawne. Oboje rodzice alkoholicy. Mieszkała sama, mąż od pół roku był w więzieniu, dokąd trafił za znęcanie się nad rodziną. Mimo że bił ją i dzieci, że wielokrotnie była przez niego w szpitalu, twierdziła, że bardzo go kocha, tęskni za nim i wierzy, że gdy on wyjdzie z więzienia, również będzie się leczył, tak jak ona. Mówiła tak, chociaż mąż podczas widzeń namawiał ją, żeby przerwała terapię, szydził z jej trzeźwienia i mówił, że jest w sekcie.
Agnieszka zapiła po 9 miesiącach terapii. Wydawało się, że dobrze trzeźwieje: inteligentna, szybko chwytająca każdy temat, stosowała się do zaleceń terapeutów. Wydawało się, że psychologiczne mechanizmy uzależnienia zaczynają słabnąć. Miała korzyści z trzeźwienia, bardzo poprawiły się jej relacje z dziećmi, zaczynała wyraźnie zmieniać się i rozwijać. Była pogodna, zadbana, troszcząca się o siebie i innych. W grupie była bardzo lubiana za szczerość i pogodę ducha.
Złamała abstynencję w okresie, kiedy zaczęła pracować nad magiczno-życzeniowym myśleniem na temat męża. Z przerażającą jasnością zaczęła odkrywać, że nadzieja na jego zmianę jest niewielka. Zobaczyła, że musi radzić sobie sama z trójką dzieci. Chciała mieć wokół siebie więcej ludzi, ale nie dawała się namówić na AA. Tłumaczyła się zawsze, że nie ma z kim zostawić dzieci. Pamiętam, jak zaczęła uskarżać się na samotność i monotonię, tracić z oczu cel trzeźwienia, który wcześniej był wyraźnie zarysowany. Chwilami miałam wrażenie, że zaczęła niecierpliwie czekać na cud. Starała się parę miesięcy, a nagroda nie przychodziła. Problem w tym, że nagrodą dla niej nie były spokojne i najedzone dzieci - to ja uważałam, że one są nagrodą. Ona chciała swojego męża: takiego, jakiego wymyśliła sobie przez kilka miesięcy rozłąki. Chciała dużo i szybko, i chociaż mówiła, że musi uczyć się cierpliwości, jeszcze nie była cierpliwa. Sięgnęła po alkohol w stary nałogowy sposób, żeby chociaż na chwilę uciszyć swój ból.



logo-z-napisem-białe