Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Jajko czy kura?

Anna Karaś

Rok: 2003
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 6

Wielu alkoholików, doświadczających głodu alkoholowego, na różnych etapach trzeźwienia przeżywa poczucie winy połączone ze wstydem. To uczucie często nazywają "kacem moralnym" i nie jest ono bynajmniej zarezerwowane tylko dla tych, co zapiją. Kac moralny
łączy się często z niepokojem, uczuciem niechęci i odrazy do samego siebie.
Taki biedak dręczony przez "moralniaka" zadaje sobie pytanie, na które nie ma odpowiedzi: "Jak ja mogłem coś takie zrobić (powiedzieć)?", "Jak mogłem do tego dopuścić?". Czasem tak trudno to znieść, że jako
jedyne wyjście jawi się powrót do stanu upojenia alkoholowego.

Teoretycy uzależnień (i nie tylko) łamią sobie głowę: co pojawia się najpierw - poczucie winy czy obsesja napicia się? Co wywołuje co? Czy te dwa stany są ze sobą nieroze-rwalnie związane? Na ile odczuwany głód alkoholowy jest rzeczywistym głodem, a na ile alkoholik sam go sobie "funduje"? Przyznam szczerze, że osobiście nie jestem zbytnio zainteresowana teoretycznymi rozprawami na ten temat. Natomiast jako trzeźwiejąca od dawna alkoholiczka przeżyłam już co nieco. Moje doświadczanie nawrotów choroby i głodów alkoholowych zmienia się wraz z upływem lat trzeźwienia.
Na początku abstynencji głód alkoholowy odczuwałam niemal bez przerwy, był dla mnie oczywistą częścią choroby, która paradoksalnie pomagała mi uznać się za alkoholiczkę. Fizyczne cierpienie pokazywało mi, jak bardzo jestem chora, natomiast psychicznie nie było to zbyt dokuczliwe, bo czułam się z lekka otępiała.
W miarę jak głód alkoholowy słabł, przekonywałam się, że życie bez alkoholu nie musi oznaczać ciągłego cierpienia i umartwiania się, że można także czuć się dobrze. Pomijając okresy terapii odwykowej i początków drogi do trzeźwości, nigdy nie chciałam niepicia uczynić treścią całego mojego życia. Zawsze powtarzałam: "Nie piję po to, żeby żyć, a nie żyję po to, żeby nie pić". Nie wiem, czy w związku z tym jestem bardziej narażona na nawroty choroby, wiem natomiast z całą pewnością, że głód alkoholowy dopada mnie od czasu do czasu i za każdym razem przeżywam go inaczej.
Przysłowiowe licho nie śpi, a ja nie zawsze jestem wystarczająco czujna i nie na wszystko, co się wokół mnie dzieje, mam wpływ. Zdarza mi się poczuć silne ssanie w żołądku i przypływ śliny, gdy poczuję zapach alkoholu albo gdy zatrzymam wzrok na półce pełnej kolorowych butelek z alkoholem. Czasem chwilę popatrzę, dziwiąc się, że tyle tego. Zwykle w takich sytuacjach odsuwam się od źródła pożądania i kieruję swoje myśli oraz kroki w inną stronę. Ten rodzaj głodu alkoholowego przypomina mi każdy inny, czasami podobnie mi się robi, kiedy widzę na przykład smakowite ciastko czy deser lodowy, a ostatnio dostałam ssania i ślinotoku na widok nadziewanego bakłażana.
W sytuacjach na przykład nudy, rezygnacji, przeżywania niemocy, gdy nie dzieje się nic ciekawego, zdarza mi się myśleć o tym, żeby się napić. Myśli te nie wywołują jednak uczucia głodu. Zazwyczaj wystarcza skarcenie siebie: "Odbiło ci? Zapomniałaś, kim jesteś?!". Trochę gorzej jest, gdy brnę w kierunku oceny: "Jestem beznadziejna, jak mogłam tak pomyśleć? Czy trzeźwość nic dla mnie nie znaczy?". I jeśli akurat jestem w chwilowym dołku psychicznym, pojawia się charakterystyczne ssanie. Zdarzyło mi się także przeżyć rodzaj głodu alkoholowego połączonego z obsesją napicia się tak silną, że wstrząsnęło to mną dogłębnie i wyczerpało fizycznie.
W miarę wzrastania świadomości mechanizmów choroby oraz wiedzy na temat zapobiegania nawrotom pojawiło się w moim przeżywaniu głodu alkoholowego poczucie winy i "moralniak". Czuje się winna, że dopuściłam do nawrotu, że nie spostrzegłam, że ciągle mi się to zdarza. Przecież brałam udział w sesji zapobiegania nawrotom, uczyłam się rozpoznawać sygnały ostrzegawcze, dookoła mnie jest pełno doświadczonych, trzeźwiejących kolegów, więc dlaczego?! Ba, mało tego, sama wielokrotnie pomagałam innym, uczyłam, jak żyć, aby zachować trzeźwość. I co? Myślę, że poczucie winy, wstyd i przerażenie to najgorsze, co może przydarzyć się alkoholikowi w tej sytuacji. Nie dość, że nakręca spiralę nawrotu, to jeszcze blokuje szukanie pomocy. Często zdarza się niestety, że jakiś "życzliwy" kolega czy tzw. profesjonalista powie: "Jak to, to nic nie zauważyłaś? Ja od dawna widzę, że z tobą coś nie tak. Nawet mówiłem Frankowi, że pewnie niedługo «popłyniesz»". To nie fair.
Nie wiem, jak to przeżywają inni trzeźwiejący alkoholicy, ale mnie głód alkoholowy zawsze zaskakuje. Nawet wtedy, gdy czuję, że proces nawrotu już się rozpoczął. Nie jestem w stanie powiedzieć: "Jestem na złej drodze i jeżeli czegoś nie zmienię, to we wtorek o godzinie 11.23 dopadnie mnie głód alkoholowy i obsesja picia, a potem będę miała kaca moralnego".
Trudno mi opisywać każdy głód alkoholowy, jaki przeżyłam, ale pamiętam dobrze swój pierwszy raz i ostatni. Za pierwszym razem przez kilka dni czułam się bardzo źle fizycznie, ale - dzięki wsparciu kolegów i całkowitej niewiedzy na temat mechanizmów uzależnienia i zapobiegania nawrotom - nie czułam się winna zaniedbania. Wręcz przeciwnie, byłam przekonana, że nie miałam wpływu na to, co się ze mną dzieje. Dzięki temu w miarę spokojnie czekałam, aż złe samopoczucie minie.
Pamiętam też sytuację, gdy byłam świeżo napakowana informacjami na temat istoty uzależnienia i niebezpieczeństw, jakie na mnie czekają w związku z piciem alkoholu, a szczególnie głęboko przekonano mnie, że nawet najdrobniejsza dawka alkoholu wywoła dramat przymusowego picia. Przypadkowo napiłam się mocnego alkoholu: mama w dobrej wierze kupiła mi szeroko reklamowany preparat witaminowy, niestety na spirytusie. Niczego nie podejrzewając wypiłam łyżkę stołową tego specyfiku. Reakcja była piorunująca: poczerwieniałam jak burak i nie mogłam wypowiedzieć słowa, i to nie z powodu oszołamiającej mocy trunku - z przerażenia, że oto złamałam abstynencję i zgodnie z mechanizmami choroby jestem skazana na dalsze picie, bo "jeden kieliszek to za mało...". Rzeczywiście pojawił się niesamowity głód alkoholowy, ale ja nie chciałam tożsamości skazańca, więc pobiegłam do klubu abstynenta, żeby zdjęli ze mnie brzemię odpowiedzialności i "przeznaczenia". Ten ewidentny dla mnie nawrót wymknął się wszelkim znanym mi schematom. Nie poprzedziły go żadne sygnały ostrzegawcze, poprzedził go przypadek, chociaż oczywiście i do tego mogę dorobić ideologię. Często wracam do tamtej sytuacji, żeby nie zapominać, że życie to nie sesja terapeutyczna i nie wszystko da się przewidzieć, zaplanować, zapobiec.
W ciągu pierwszych lat mojego trzeźwienia zdarzyło mi się jeszcze kilkakrotnie przypadkowo spożyć coś, co zawiera nieco alkoholu, na przykład cukierek czy batonik, ale wtedy pamiętałam tylko, żeby nie wpadać w panikę, nie nakręcać się, nie poddawać się poczuciu winy - i z doświadczenia wiem, że żadna z tych sytuacji nie doprowadziła do głodu alkoholowego.
Kilka tygodni temu głód alkoholowy spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Wiem, że wszyscy, którzy znają się na nawrotach, skrytykują mnie za to stwierdzenie. Ale zanim ocenią stan mojej trzeźwości i wiedzy, niech przyjmą do wiadomości, że tak to wtedy odczułam. Dzisiaj mogę napisać książkę na temat procesu nawrotu, który zaczął się wiele miesięcy wcześniej. Przez ponad dwa lata tkwiłam w bardzo niszczącej sytuacji osobistej i brakowało mi sił, żeby coś z tym zrobić. Wszystko, co mi przychodziło do głowy, a czego nauczyłam się na terapii i w pracy zawodowej, okazywało się bezskuteczne, a wręcz obracało się przeciwko mnie. Czułam się odpowiedzialna za sytuację, w jakiej się znalazłam, zaczęłam popadać w syndrom wyuczonej bezradności i przyjmować tożsamość ofiary. Straciłam prawie wszystko, co kiedyś było dla mnie ważne. Czułam się jak owca prowadzona na rzeź. Ale nie zapiłam, stres był tak silny, że w tym czasie nie odczuwałam ani głodu alkoholowego, ani obsesji picia.
Do głowy mi nie przyszło, że gdy już wreszcie uda mi się uporać z tym, co mnie niszczy, mogę poczuć coś innego niż ulgę. Oczekiwałam, że będzie mi lżej, a dopadła mnie obsesja picia. To tak, jak bym przekroczyła bramy więzienia i wpadła w przepaść: byłam zaskoczona i przerażona, czułam się winna, nic nie mogłam zrozumieć. Na początku nie odczuwałam głodu fizycznego, ale w miarę jak rosło poczucie bezsilności, pojawiło się niesamowite pragnienie alkoholu, którego nie mogłam niczym ugasić ani oszukać, a potem ból fizyczny, taki jak w zespole odstawienia. To wzmogło poczucie winy i wstyd ("Jak mogłam tego nie przewidzieć?"), a to jeszcze potęgowało głód. Moim przyjaciołom zajęło dużo czasu, żeby przekonać mnie, że nie jestem moralnie odpowiedzialna za to, co się stało.
To przeżycie niejako wymusiło na mnie przyjrzenie się sytuacjom, w których przeżywałam poczucie winy. W jakiś dziwny sposób jest ono obecne we wszystkich tych sytuacjach, które najbardziej utkwiły mi w pamięci, kiedy pojawiał się silny głód alkoholowy: gdy zmarła mama, czułam się winna, że nie kochałam jej wystarczająco; gdy zachorował mój pies, czułam się winna, że niewystarczająco o niego dbałam; gdy porzucił mnie mój ukochany, czułam się winna, że nie jestem wystarczająco dobra dla niego; gdy straciłam pracę, czułam się winna, że nie jestem zbyt dobrym pracownikiem; gdy poroniłam, czułam się winna, że nie jestem prawdziwą kobietą; gdy mam trudne problemy, czuję się winna, że nie umiem ich rozwiązać; gdy pojawia się nawrót, czuje się winna, że nie umiem zadbać o swoją trzeźwość. Co to oznacza?
Zastanawiam się też w tej chwili: może ten głód, połączony z obsesją picia, jest prawdziwym głodem alkoholowym, a ten połączony ze ślinotokiem to jedynie niewinna zachciewajka?
Nie znam jeszcze wszystkich odpowiedzi na nurtujące mnie pytania w związku z głodem alkoholowym, poczuciem winy i wstydem, jakie przeżywam. Mogę za to na podstawie własnego doświadczenia zaspokoić ciekawość tych, którzy się zastanawiają: "Co jest najpierw, jajko czy kura?". Otóż moi drodzy, w kontekście głodu alkoholowego i poczucia winy odpowiedź jest oczywista: "Czasem jajko, czasem kura".



logo-z-napisem-białe