Pytaniami nie można zaszkodzić
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 5
Rozmowa z Jolantą Zmarzlik z Fundacji "Dzieci Niczyje"
Dlaczego tak trudno przekonać nawet tych, którzy są powołani do pomagania, że dziecku dzieje się krzywda?
- Kiedy mamy do czynienia z dziećmi, często przyjmujemy punkt widzenia ich rodziców czy opiekunów. Tak naprawdę głosu dziecka nikt nie słucha. Ciągle u wielu z nas pokutuje przeświadczenie, że dziecko oszukuje, kłamie, naciąga, przesadza, a nawet że chce źle czynić rodzicom, zemścić się, bo może na przykład na coś mu nie pozwolili. Interes dziecka jest tak naprawdę ostatnim ogniwem, które bierzemy pod uwagę. Różnica polega na tym, że dorosły, kiedy dzieje mu się krzywda, aktywnie szuka pomocy, robi larum: "Mam problem, jest ze mną źle", czasami nawet żąda i irytuje uporczywym proszeniem o pomoc. Dziecko o pomoc nie prosi czy raczej robi to w inny, pośredni sposób. Aby zobaczyć, co się z nim dzieje, dorosły musi obserwować: jak ono funkcjonuje, jak się zachowuje, jaki jest stan jego zdrowia.
Jednak nawet gdy ktoś dorosły usłyszy takie wołanie o pomoc, zwykle nadal ma poczucie, że bierze na swoje plecy ogromny ciężar - udowadniania wszystkim dookoła, że temu dziecku dzieje się krzywda. Otoczenie zaś zrobi wszystko, aby wykazać, że to przesada, że nie jest aż tak źle, jak nam się wydaje, że "można zrobić jeszcze wiele różnych kroków, które na pewno pomogą" - w rzeczywistości pozornych. Można na przykład zapłacić za obiady w szkole, matkę wysłać do psychologa i jakoś to będzie. Rzeczywiście w wielu przypadkach takie interwencje wystarczają - byłoby krzywdzące, gdybym powiedziała, że są niepotrzebne - ale nie zawsze. I wtedy trzeba naprawdę niezwykłej siły, żeby dramat dziecka dotarł do świadomości otoczenia i osób pomagających, żeby przedrzeć się przez wszystkie bariery nie tylko zewnętrznych oporów, ale i własnych przekonań.
Ostatnio zajmowałam się dwójką małych dzieci - 8 i 10 lat - które przeżywały horror: maltretowanie, znęcanie się, podpalanie zapalniczką, rozbieranie do naga, wyganianie bez ubrania na mróz. W otoczeniu było dużo różnych osób, powołanych do reagowania w takich sytuacjach, i dzieci w pewnym momencie zaczęły mówić, co je spotyka. Wydawało się to tak nieprawdopodobne, tak bardzo godziło w poczucie ładu społecznego i porządku świata, było tak sprzeczne z tym, co oznacza dla nas rodzina, iż skupiono się na udowadnianiu, że to dzieci mówią nieprawdę, na wielokrotnym badaniu wszystkich okoliczności. Pytano, czy ktoś to widział, czy pozostały ślady, czy może siostra cioteczna wiedziała albo sąsiedzi zobaczyli przez okno - dzieciom nikt nie uwierzył.
Dorośli, nawet jeśli wierzą dzieciom, często boją się zadawania pytań, bo nie chcą zaszkodzić.
- Ogromny sprzeciw budzą we mnie stwierdzenia, że nie należy wchodzić w subtelną materię relacji rodzinnych, że ingeruje się w sprawy osobiste, że można zaszkodzić jakimkolwiek pytaniem o to, co się w rodzinie dzieje. Czy wobec tego lepiej przymknąć oczy i zgadzać się na to, że może tam się dzieje krzywda? Przecież rodzina jest miejscem, w którym dzieci mają doświadczać opieki i wzajemnego wsparcia - jeśli natomiast służą do tego, żeby odreagowywać stresy i frustracje, rozładowywać napięcia i złości, wtedy po prostu nie jest to rodzina. To, że kobieta i mężczyzna mieszkają pod jednym dachem, że kiedyś się pobrali i mają dzieci, to jeszcze nie wystarczy, żeby można ich było nazwać rodziną. Bo rodzina to są ludzie, którzy chcą razem tworzyć więź, budować relacje. A jeśli jedni drugich się boją, są przerażeni i ledwo oddychają, jeżeli ranią się fizycznie - to nie jest rodzina.
W naszym społeczeństwie mamy do czynienia z pewnego rodzaju uświęceniem instytucji rodziny. Oczywiście dziecku nigdzie nie będzie lepiej niż w rodzinie - ale nie w każdej, nie w takiej, która stanowi dla niego zagrożenie. Szukanie wartości w takiej rodzinie to samooszukiwanie się.
Często uważa się, że odebranie dzieci takim rodzicom jest najwłaściwszym posunięciem.
- Zabranie dzieci z rodziny nie powinno oznaczać, że jest to decyzja nieodwracalna. Czasami trzeba dokonać wstrząsu, doprowadzić do punktu krytycznego, pokazać, że rodzina może się rozpaść, żeby wyzwolić w dorosłych chęć zmiany. Tutaj widzę wyraźny mankament w funkcjonowaniu służb społecznych, bo kiedy wreszcie podejmuje się dramatyczną decyzję o zabraniu dzieci z rodziny, to najczęściej patologia jest już tak zaawansowana, że trudno tę rodzinę odbudowywać. Poza tym kiedy dzieci już zostaną odebrane, problem uznaje się za załatwiony, bo w placówce dzieckiem zajmą się odpowiednie osoby. Tymczasem pedagog rodzinny powinien być koordynatorem pracy nad odbudową rodziny dla dziecka, wtedy mógłby - wiedząc, że dzieci nie są już bezpośrednio zagrożone - spokojnie stawiać rodzicom warunki, podsuwać rozwiązania, proponować pracę nad odbudową więzi psychicznej i relacją rodzic-dziecko. Mógłby być doradcą rodziny i współpracować z nią w tych sprawach. Niestety, tym na razie nie zajmuje się nikt.
Działania na rzecz dzieci i rodziny wymagają współpracy.
- Niestety, różne służby dążą do tego, żeby nie przekroczyć żadnej wypracowanej od lat normy swojego funkcjonowania: jeżeli moim obowiązkiem jest udzielanie pomocy finansowej, to będę dawał pieniądze; jeżeli uzyskam informację, że dziecku się źle dzieje, to najchętniej wezwałabym jakiegoś superfachowca, który na nie spojrzy, postawi diagnozę i załatwi tę sprawę za mnie. Mimo że już od dawna uczymy na warsztatach i propagujemy skoordynowane współdziałanie, co jakiś czas wybucha skandal, bo okazuje się, że jakiemuś krzywdzonemu dziecku zdarzyły się straszne rzeczy, mimo że wiele osób już było tam zaangażowanych w pomaganie, ale wszyscy postępowali zbyt ostrożnie. Miałam do czynienia z takimi rodzinami, gdzie pracowały liczne zaangażowane osoby i służby, z kuratorami sądowymi włącznie, jednak - co było przerażające - w rodzinie działo się coraz gorzej.
Chcę jeszcze raz podkreślić: kiedy mamy do czynienia z dzieckiem krzywdzonym, wszyscy z reguły boją się wychodzić poza swoje kompetencje, boją się ponosić ryzyko, boją się nowych rozwiązań. Używając słowa "wszyscy" powiedziałam coś krzywdzącego, bo przecież istnieją dobre rozwiązania lokalne, ale w dalszym ciągu tworzą je pionierzy, ludzie nietuzinkowi, próbujący niestandardowych rozwiązań, a nie na przykład powiatowe centra pomocy rodzinie. Jeśli lokalny system funkcjonuje, jest to w dalszym ciągu zasługa pani Helenki z panem Zdzisiem, którzy się świetnie dogadali, ale kiedy jedno z nich złamie nogę, cały system się przewraca, bo tak naprawdę nigdy go nie było.
Dorośli często nie wiedzą, jak mają opiekować się dziećmi.
- Nie jest aż tak źle, ale mają pewne trudności, związane z brakiem wzorców, myśli przewodnich, ideału, do którego należy dążyć. Jest też bariera psychologiczna, która powoduje, że wiele osób dorosłych nie ma odwagi rozmawiać z dzieckiem na trudne tematy - tworzy ją przekonanie, że to przekracza ich możliwości, że mogą je skrzywdzić. Tymczasem jeżeli dziecko jest ofiarą, przeżywa dramat, jest molestowane seksualnie, jego życie jest zagrożone - rozmowa o tym nie może go bardziej zranić.
Oczywiście uczucia dzieci należy szanować i na przykład nie można oczekiwać, że - nawet jeżeli wychowują się w krzywdzących rodzinach i są katowane przez rodziców - odwrócą się od nich. Jeżeli tego nie robią, jest to często mylnie traktowane jako sygnał, że w tym domu nie może być aż tak źle, skoro dziecko kocha mamę. Tymczasem ono kocha rodziców, bo taka jest jego natura, nie ma możliwości wyboru i rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Oczekiwanie, że uzyskamy od dziecka wprost informacje takie jak: "Ja go nienawidzę", "Ja się go boję", "Nie chcę z nim być" - jest nierealistyczne. To dorośli muszą mieć trochę przytomności i zdrowego rozsądku, aby ocenić, czy sytuacja zagraża dziecku, czy nie.
W rozmowie z dzieckiem ważne jest poszanowanie jego godności, zobaczenie w nim kogoś ważnego, kto nie tylko służy do zebrania informacji. Z dzieckiem powinniśmy rozmawiać jak z każdym innym człowiekiem, pokazać, że jego uczucia - wstyd czy zdenerwowanie - są dla nas ważne, że szanujemy to, iż nie chce o czymś powiedzieć.
Podczas zajęć warsztatowych poświęconych nawiązywaniu kontaktu z dzieckiem i rozmawianiu z nim, które prowadzę, barierę stanowi sytuacja, gdy dorosły ma zagrać dziecko. Uczestnicy mówią, że nie pracują z dziećmi, nie rozmawiają z nimi, niemalże nie wiedzą, jak wygląda dziecko. Tak jakby rozmowa z nim była jakąś nadzwyczajną umiejętnością, w którą są wyposażeni specjaliści od kontaktowania się z dziećmi. Jest to oczywiście nieprawda. Różnica może polegać na przykład na doborze słów, języku, krótszym czasie rozmowy i argumentacji.
[Rozmawiał Tomasz Górski]