Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Emocje na początku leczenia

Grażyna Płachcińska

Rok: 2004
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 5

"Kilka razy obchodziłem dookoła budynek poradni. Wstydziłem się tego, że tak nisko upadłem i muszę iść do poradni odwykowej, do alkoholików. Bałem się, bo nie wiedziałem, co mnie tam czeka. I wstydziłem się tego, że się boję. Ciągle myślałem, że sam dam sobie radę z piciem i wiedziałem, że to nieprawda.
Okropnie się bałem, że zobaczą, jaki jestem słaby, i będą mną pogardzać".

Jan nie dopuszczał do świadomości, że tak naprawdę pogardza sam sobą. Bał się, że będą się z niego naśmiewać, szydzić, pouczać i "prawić morały". Był wściekły na świat, na ludzi, na siebie i czuł się straszliwie samotny. Jednak w tamtym momencie rozpoznawał jedynie wściekłość i strach. Z każdym okrążeniem budynku czuł, że jeszcze chwila, a ucieknie i pójdzie się napić, "bo nawet trzęsawka była mniej dokuczliwa niż ten cholerny strach". W końcu podjął desperacką decyzję: "Trudno, najwyżej ucieknę" - i wszedł do budynku.
Ewa poszła do poradni po kolejnym kilkudniowym ciągu alkoholowym. Na korytarzu zobaczyła młodego mężczyznę: "Był taki czysty, elegancki, miał brodę i wyglądał mądrze i groźnie. Rejestratorka powiedziała mi, że to ten pan od alkoholików. Przestraszyłam się go i uciekłam. Wróciłam do domu i poprosiłam sąsiadkę, żeby ze mną poszła do poradni. Bałam się, że znowu ucieknę. Gardziłam sobą i myślałam, że nie mogę już dłużej tak się upadlać.
Większość osób uzależnionych, zaczynając leczenie, przeżywa ogromny wstyd i strach, czasem wręcz przerażenie, złość aż do wściekłości. Boją się zakwalifikowania ich do alkoholików, czyli tych gorszych; wstydzą się i czują się winni, że nie poradzili sobie z alkoholem: że już im się nie udaje "pić z głową", a to oznacza, że są słabi i znów gorsi od innych.
Po pokonaniu pierwszej przeszkody, czyli po rozmowie z terapeutą, pojawia się uczucie ulgi, a może nawet nikłego zadowolenia z siebie: "Udało mi się nie uciec. Nie śmiał się ze mnie, traktował po ludzku. Wprawdzie niewiele pamiętam z tego, co mówił, ale zapisał na kartce, że mam przyjść jutro". Pojawia się mglista nadzieja, ale wraz z rozpoczęciem leczenia powraca strach i przerażenie, wstyd, zagubienie i złość. Testy, kwestionariusze, pytania, pytania, pytania...
"Okropnie się bałem - mówi Marek - że wszystko to powypełniam i okaże się, że jestem jeszcze gorszy, niż myślałem. Nie wierzyłem tej psycholog, nikomu nie wierzyłem. Ręce mi się pociły i trzęsły, czułem, jak mi się kurczy żołądek. Pismo miałem takie koślawe. Nie pamiętam, co tam pisałem. Marzyłem, żeby się to już skończyło". A jednocześnie: "Byłem zdziwiony, że tyle czasu mi poświęca i pyta o rzeczy, o których sam od dawna nie myślałem. Ciągle zadawała takie śmieszne pytanie: co czułem? Wściekałem się. Co ją to obchodzi? To moja sprawa".
Wejście do grupy to kolejna przeszkoda, którą musi pokonać alkoholik podejmujący terapię. Trzeba powiedzieć w obecności innych ludzi swoje imię, nazwisko, zawód, czy ma się rodzinę, pracę, od jak dawna picie alkoholu stało się problemem, jak długa jest aktualna abstynencja itd.: "To było straszne. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię ze wstydu. Gapiłam się w podłogę i nie umiałam sklecić zdania. Pamiętam, że miałam ochotę skłamać i powiedzieć, że jestem sprzątaczką, a nie dziennikarką. Przecież mnie wyśmieją" - wspomina Ewa. Zaś Paweł mówił bardzo krótkimi zdaniami, głośno, wyraźnie. Bał się, że zapytają go o zawód: "Jestem lekarzem, to nie mogę być alkoholikiem - myślałem. Na samo wyobrażenie, jakie będą mieli pogardliwe miny, kiedy się o tym dowiedzą, chciałem zwiać albo ich rozstrzelać. Czułem głównie wściekłość i strach: że mnie nie przyjmą, że się nie nadaję, a jednocześnie chciałem, żeby mnie wyrzucili. Miałbym na kogo zwalić, że ja chciałem, tylko oni nie chcieli mnie leczyć".
Ponownie pada sakramentalne pytanie: "Co czujesz?". Słysząc je, pacjent często ma w głowie pustkę. Żadnego z uczuć wyraźnie w sobie nie rozpoznaje, więc strzela: "Chyba poczucie winy" albo "Myślę, że czuję żal" i często "Czuję obojętność", "Nic nie czuję".
Strach przed przeżywaniem własnych uczuć u alkoholika na początku leczenia uważam za rzecz oczywistą: przecież najpierw doświadcza on głównie tych nieprzyjemnych (lęk, wstyd, poczucie winy, złość, przerażenie), a ostatnio pił właśnie po to, żeby ich nie przeżywać. Do tego dochodzi brak umiejętności w kontaktowaniu się z własnymi uczuciami: ich rozpoznawania, nazywania i konstruktywnych sposobów wyrażania. To jest kolejna przyczyna kłopotów z mówieniem o uczuciach na początku terapii. Zresztą w naszych obyczajach w ogóle nie ma nawyku dzielenia się różnorodnymi uczuciami i doceniania ich roli w życiu człowieka.
Kolejną "torturą" emocjonalną - którą zresztą trzeźwiejący pacjenci później zaczynają cenić - jest prowadzenie dzienniczka uczuć. "Nie pamiętam już, kiedy coś więcej niż podpis pisałem. Nawet kartek na święta nie piszę. Robię straszne błędy" albo; "Co ja panienką dorastającą jestem, żebym pisał pamiętnik?"; "I co mam tam pisać, przecież codziennie nic takiego się nie dzieje. Życie jest szare, długie i do d…". Można wyliczyć jeszcze wiele sytuacji, w których pacjent na początku terapii odwykowej przeżywa mieszaninę lęku, złości, wstydu i poczucia winy.
Wraz z pokonywaniem kolejnych barier - pisania i odczytywania prac, prowadzenia dzienniczka uczuć, głośnego mówienia o aktualnie przeżywanych uczuciach, zwiększającego się poczucia przynależności do grupy, kolejnych dni upływających w abstynencji - pacjent coraz częściej doświadcza uczuć przyjemniejszych w przeżywaniu. Na początku określa je najczęściej jednym słowem - ulga, później ośmiela się nazywać je: zadowolenie, radość, satysfakcja. Zwykle dzieje się tak w drugiej połowie leczenia podstawowego.
Emocje to jednak delikatna materia. Ucząc się do nich docierać i poznawać je, pacjenci i terapeuci wpadają czasem w różne pułapki. Jedną z nich jest pułapka rutyny. Wiele lat temu zostałam zaproszona przez pacjenta ośrodka, w którym gościłam, na "czytanie pracy" na temat krzywd, jakie wyrządził swojej rodzinie i sobie, pijąc alkohol. Po przeczytaniu tekstu jednym tchem, przeczytał dalej: "Co czujesz teraz, kiedy to przeczytałeś? Po przeczytaniu pracy czuję: ulgę, wstyd, poczucie winy i żal". Wszyscy słuchający pokiwali ze zrozumieniem głowami. Kilka osób wypowiedziało się, że miało podobnie; ktoś, że ceni go za odwagę napisania prawdy. Ja zaś miałam wrażenie, że na wszystkich twarzach widzę przekaz: znamy, wiemy, jedźmy dalej.
Miałam wrażenie, że to, co widzę i słyszę, jest nieadekwatne do tego, co pacjent czytał. Prowadzący terapeuta zaprosił mnie do zabrania głosu, więc zapytałam: "Co teraz czujesz?". Okazało się, że on czuje głównie wściekłość, strach i jest przerażony tym, co robił. Kiedy to powiedział, był wystraszony, że czuje nie to, co powinien czuć po przeczytaniu pracy.
O tej pułapce Emilka mówi tak: "To dość normalne, że na początku ludzie mówią to, co myślą, że czują. Głowa na przykład mówi, że czuje ulgę, a ręce się pocą i szczęki zaciskają - jakby nie było połączenia między nią a resztą. Ludzie, ja też, mówią to, co uważają, że należy czy powinno się czuć. Żeby dobrze wypaść, zaliczyć pracę, przebrnąć przez to leczenie".
Inną znaną pułapką jest "terapeutyzowanie" rodziny i przyjaciół. Często po dwóch-trzech tygodniach terapii pacjenci "odkrywają", że mają uczucia i o niczym innym nie są w stanie mówić, jak tylko o nich właśnie. Chcą uzdrawiać cały świat, często domagają się od bliskich, żeby mówili o swoich uczuciach, wymuszają to na nich. A kiedy ci nie chcą bądź nie umieją, złoszczą się i obrażają.
Kończąc leczenie, pacjenci w przerwach między zajęciami często żartują ze sławetnej formułki: "Co teraz czujesz?". Tylko że na tym etapie mają już dużo lepszą świadomość swoich uczuć, nieźle je rozróżniają i potrafią o nich mówić. Cenią swoje uczucia, mają większy dostęp do nich i umiejętność przeżywania ich bez alkoholu.



logo-z-napisem-białe