Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Praktyczne wskazania i teoretyczne przesłanki

Zofia Sobolewska

Rok: 2001
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 11

Dlaczego terapia tak trzyma się koncepcji, że dla alkoholika konieczna jest pełna abstynencja? Jeżeli jakieś postępowanie daje efekty uchwytne statystycznie, to chyba warto trzymać się tego i kontynuować. Ponadto wiemy coś jeszcze: że kiedy jesteśmy od czegoś uzależnieni, kiedy coś nas pociąga, łatwiej w ogóle nie zaczynać, niż kontaktować się z tym tylko trochę - przecież dzieje się tak nawet ze zwykłymi cukierkami.

W psychoterapii uzależnień zaczęliśmy zajmować się tym, żeby pacjent odzyskał kontrolę nad rozpoczynaniem picia. Do tego zmierza cała praca nad radzeniem sobie z głodem alkoholowym oraz zapobieganie nawrotom. I wiemy, że to się udaje. Druga możliwość kontrolowania picia to zdolność do tego, żeby świadomie zaczynać i umieć zatrzymać się, wyhamować. Ale zgodnie z koncepcją utraty kontroli jest to niemożliwe - stanowi ona jeden z kluczowych objawów uzależnienia w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10, na niej też opierają swój program Anonimowi Alkoholicy.
Co to właściwie znaczy "utrata kontroli"? Przecież alkohol nie działa tak, że wraz z pierwszym kieliszkiem organizm dostaje tak dużą dawkę trucizny, iż umysł przestaje działać i człowiek w ogóle nie wie, co robi. Jest pewien czas po rozpoczęciu picia, kiedy nie czuje się jego psychologicznych skutków - układ nerwowy nie jest jeszcze na tyle zaatakowany, żeby zmienił się sposób myślenia. Ale najczęściej ludzie piją dalej, nie zatrzymują się i wtedy obserwujemy dwa rodzaje efektów: z jednej strony rozluźniające, wegetatywne - coś dzieje się w ciele, następuje znieczulenie, coś przestaje boleć, czegoś się nie czuje. Układ nerwowy zaczyna być rozhamowywany, czyli osłabia się kontrola.
A co to znaczy kontrola? Przecież jej bardzo istotną, właściwie najważniejszą składową jest ocena: oceniamy sytuację, odnosimy ją do jakichś kryteriów czy systemu wartości i wyciągamy z tego wnioski. Inaczej mówiąc, im bardziej realistyczny i obiektywny jest nasz osąd sytuacji, tym łatwiej sprawować kontrolę. Drugim ważnym elementem sprawowania kontroli - zależnym bardziej nie tyle od funkcjonowania umysłu, co od struktury Ja - jest zdolność do realizacji decyzji wynikających z wyciągniętych wniosków.
A więc od pewnego momentu alkohol zaczyna działać i nie tylko osoby uzależnione, ale takie, które po prostu lubią pić, mówią, że lepiej się czują: coś przyjemnego dzieje się w ciele i w emocjach, które wymykają się spod kontroli, o przykrych rzeczach się zapomina, inne widzi się w lepszym świetle, odblokowuje się zdolność do radości. Czyli w wyniku picia alkoholu ludzie z jednej strony doznają przyjemnych wrażeń, z drugiej - obniża się ich zdolność do oceny sytuacji i wyciągania racjonalnych wniosków, a także zdolność do kierowania się wartościami innymi niż bezpośrednia przyjemność oraz zdolność do realizacji decyzji, czyli wola.
Ale dlaczego w większości przypadków osoby nieuzależnione nie upijają się, a uzależnione się upijają? Jak się wydaje, tu zaczynają odgrywać rolę psychologiczne mechanizmy uzależnienia (niezależnie od procesów biochemicznych, ale w tym obszarze nie czuję się kompetentna). Zasadniczą różnicę zdaje się odgrywać intensywność doznań i pragnień, jakie pobudza alkohol: osoby uzależnione silniej odczuwają wywołaną przez niego zmianę w ciele i w emocjach. Najczęściej mówią o uldze, a doznawana przyjemność wynika raczej z uśmierzania cierpienia, jednak w sumie jest to odczucie pozytywne. Prawdopodobnie też alkohol na osoby uzależnione działa krócej: kiedy ktoś nieuzależniony wypije na rozluźnienie, to ten efekt po jednym kieliszku może się utrzymywać cały wieczór, zaś u uzależnionego dość szybko się kończy i pojawia się gwałtowna potrzeba, żeby uzyskać go znowu.
Ale dlaczego ta potrzeba jest znacznie silniejsza? Chodzi tu zapewne o działanie mechanizmu nałogowego regulowania uczuć. Osoby uzależnione, kiedy kończy się ulga i przyjemność, zaczynają się bać, że poczują się źle. Zwraca uwagę, jak łapczywie piją czasami jeden kieliszek za drugim, albo już są pijane i jeszcze sobie dolewają alkohol. Jakby same rozkręcały negatywne emocje, które się pojawiają, kiedy alkohol przestaje działać i zaczyna rosnąć pragnienie, żeby znowu czuć się dobrze. I nie tylko obniża im się, jak u wszystkich, zdolność do oceny sytuacji i wyciągania racjonalnych wniosków - osoby uzależnione mają już strukturę, pozwalającą im myśleć inaczej, czyli mechanizm iluzji i zaprzeczania.
U osób nieuzależnionych nie ma takiej gotowej struktury, która tylko czeka, żeby uruchomić myślenie w rodzaju: "Jeszcze jeden mi nie zaszkodzi", osłabiać przewidywanie skutków, wyciągać magiczne wnioski, widzieć wszystko inaczej. Podobnie dzieje się w strukturze Ja, która coraz bardziej się osłabia w wyniku emocjonalnych i fizycznych doznań po alkoholu oraz ożywienia takiego sposobu myślenia. Tam jest już gotowość do "odlotów", do tego, żeby poczuć się nie sobą, "przełączyć się" na inny sposób funkcjonowania.
Wróćmy do pytania o picie kontrolowane: skoro miałoby nie doprowadzać do upicia się, to wobec tego do czego? Alkoholik, którego nauczono kontrolowania picia, miałby umieć wypić taką ilość alkoholu, która zmienia samopoczucie, ale nie prowadzi do utraty kontroli - czyli doznawać rauszu bez upijania się. A rausz jest utratą kontroli do pewnego stopnia, więc mamy taki paradoks: ci, którzy zamierzają pić w sposób kontrolowany, chcą mieć kontrolę nad utratą kontroli.
Wydaje się, że sporadycznie można byłoby kogoś tego nauczyć, przede wszystkim poprzez rozbrajanie mechanizmów uzależnienia - żeby odłączyć takie skojarzenie: gdy tylko czuję w ciele rozluźnienie, a w emocjach "odlot", od razu włącza mi się gotowe myślenie "Pij dalej, to nie jest taki wielki problem", czyli mechanizm iluzji i zaprzeczania. Przypuszczam, że wkładając dużo pracy we wzmacnianie struktury Ja i zdolność do realizacji decyzji oraz trzymania się wartości, można byłoby utrzymać względną jasność myślenia po alkoholu. Tylko po co? Przecież istotą poszukiwanych doznań jest właśnie utrata kontroli, a tu - powtórzmy - trzeba byłoby bardzo ją wzmocnić, żeby nad taką sytuacją panować. Ale czy przy wzmocnionej kontroli da się uzyskać efekt rozluźnienia i poprawy samopoczucia?
I w psychoterapii uzależnienia, i w AA mamy takie doświadczenia, że większość pacjentów, jeśli już wraca do picia, to najczęściej również do dawnego sposobu życia. Ale są i sporadyczne doniesienia, że niekoniecznie: każdy terapeuta odwykowy zna pacjentów, którzy upijają się raz na rok i na tym poprzestają. Myślę, że przy bardzo dużej pracy nad sobą można byłoby taki efekt uzyskać, ale wciąż pozostaje pytanie: po co?
Bo przecież alkoholicy piją, żeby coś uzyskać - pewien stan emocjonalny, pewne doznania. Trzeba byłoby włożyć ogromnie dużo wysiłku, żeby móc w ten sposób pić raz na rok i potem z tego wychodzić, wracając do kontrolowania tego, co zaczyna się rozregulowywać. Uważam, że to się nie opłaca, również pod względem emocjonalnym: za mało korzyści, za dużo strat i zawsze jeszcze niebezpieczeństwo, że w którymś momencie odzyskana kontrola zawiedzie.
Musimy jeszcze wziąć pod uwagę ewentualne straty społeczne. Dotychczas przyglądałam się alkoholikowi, który upił się u siebie w domu, pił trzy dni podczas weekendu i żadnych konsekwencji społecznych nie było. Zwykle jednak do nich dochodzi, a gdy do prób kontrolowania picia dołączają się straty społeczne, wiążą się z nimi dodatkowe negatywne bodźce i w konsekwencji nasilenie nałogowego regulowania uczuć. O wiele trudniej wyhamować, kiedy rozkręca się cała ta spirala biologiczno-społeczno-psychologiczna, która wciąga z powrotem w uzależnienie: "Znowu spowodowałem straty, znowu źle myślę o sobie, znowu nie wiem, jak to naprawić i coraz gorzej się czuję, coraz bardziej chcę się napić i muszę włożyć bardzo dużo wysiłku, żeby zatrzymać ten proces". Jest to więc dodatkowy argument przeciwko uczeniu ludzi takich eksperymentów na sobie.



logo-z-napisem-białe