Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Po co i w czym pomagać tym, którzy od dawna nie piją?

Magdalena Ilnicka

Rok: 2001
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 11

Od 15 lat pracuję psychologicznie z alkoholikami trzeźwiejącymi co najmniej dwa lata i z ich rodzinami. Prowadzę rocznie trzy grupy średnio po 12 osób, miałam więc okazję poznać sposób myślenia, przeżywania i reagowania ponad 500 osób uwikłanych w problem alkoholowy, w trzeźwienie, w terapię. Nieraz usiłowałam zdefiniować, na czym polega moja praca, jaka jest specyfika tego rodzaju klientów i co tak naprawdę sprawia, że tym, którzy ułożyli już swoje abstynenckie życie, niezbędne jest uczestniczenie w pracy psychologicznej.

Uważam, że moja praca - i szerzej Program Rozwoju Osobistego, w ramach którego ją realizuję - jest odpowiedzią na realne zapotrzebowanie właśnie tej kategorii. Chcę więc opisać, jak spostrzegam stan moich klientów, ich najczęstsze problemy i ograniczenia.
Myśl odwykowa od wielu lat koncentruje się wokół picia i jego skutków oraz niepicia i sposobów na niepicie. To zrozumiała i najważniejsza perspektywa, jak długo mamy do czynienia z osobami, których możliwości ograniczania picia maleją, a straty z nim związane rosną w groźnym tempie, ale też takich, które niedawno podjęły abstynencję. Jednak z perspektywy pracy psychologicznej z osobami długo trzeźwiejącymi jest inaczej: okazuje się, że ważne kłopoty w życiu zarówno większości pacjentów-alkoholików, jak też ich rodzin zaczęły się znacznie wcześniej - w dzieciństwie. Zwykle mam w grupie mniej więcej połowę uczestników, którzy wyrośli w rodzinach alkoholowych; reszta to dzieci bite, odrzucane, niechciane w stopniu znacznie przekraczającym przeciętny. Okazuje się, że osób z "normalnym" życiorysem jest w grupie najwyżej dwie - trzy.
Wszyscy wiemy, jakie konsekwencje psychologiczne powoduje dorastanie w takich rodzinach, wiele zostało na ten temat napisane, natomiast zdarza się nam zapominać o skutkach w sferze przystosowania społecznego i stosunku do wartości, czyli o bałaganie w podstawowym porządku świata. Często wręcz mam wrażenie, że alkohol uratował takie osoby przed kłopotami psychiatrycznymi czy prawnymi najgorszego rodzaju. Weźmy tylko jeden przykład: ojciec - po obozie koncentracyjnym - bił kolejne kobiety, w tym matkę, a dzieciom wręczył na Gwiazdkę jednemu małego kotka, drugiemu pieska, aby w Wielki Piątek siekierą przy nich zamordować zwierzęta, które dzieci zdążyły pokochać. Można powiedzieć, że znieczulenie, jakie daje alkohol, pomogło im nie zwariować i nie zabić ojca. Dramatycznych, koszmarnych życiorysów usłyszałam już tak wiele, iż za każdym razem zaczynając pracę mam wrażenie, że już nic mnie nie zdziwi. A jednak ciągle pojawiają się nowe historie o tym, jak źle można traktować małego człowieka.
Nie chcę poruszać wątku "osobowości prealkoholowej", budzącego liczne kontrowersje, lecz doświadczenia mojej pracy przekonały mnie, że po zaprzestaniu picia znaczna część alkoholików w pewnym momencie wraca do punktu, w którym nie zna żadnego innego sposobu na pogodzenie się ze światem oprócz alkoholu. Są więc w sytuacji patowej, bo picie spowodowało już mnóstwo strat w ich życiu, wiedzą więc, że ten sposób też nie jest dobry.
Mogę zatem powiedzieć, że najczęściej mam w swojej pracy do czynienia z ludźmi, u których nałogowe picie lub małżeństwo z pijącym było drugim etapem dramatu życiowego. Ten okres picia to - obok dzieciństwa - drugi zasadniczy temat pracy w grupie, bo chociaż najczęściej mamy do czynienia z osobami po terapii odwykowej, jednak wiele wątków wraca, a ciężar win z tamtego czasu często nie pozwala normalnie żyć. Mam też nieraz wrażenie, że alkoholicy odcinają się od całego okresu picia, traktując wszystko, co się wtedy wydarzyło, jako czas pijany, czyli nie podlegający refleksji. A przecież wtedy w większości zawarli związki małżeńskie, poczęli dzieci, zdobyli zawód czy pracę - trudno to wszystko oznaczyć jedną etykietką "pijane życie".
Jest wreszcie trzeci okres w życiu naszych klientów, który "wnoszą" na salę terapeutyczną - okres terapii odwykowej. Ten czas, praktycznie pomijany w literaturze dotyczącej uzależnienia, wnosi moim zdaniem w świat naszych klientów nową, olbrzymią porcję bałaganu. I to bałaganu w większości nie do uniknięcia, począwszy od chwili podjęcia leczenia, która najczęściej jest związana z zawaleniem się dotychczasowego życia. Często nie myślimy o tym, że żona czy dorosłe dziecko odmawiając pomocy osobie pijącej nie tylko motywują do podjęcia leczenia, ale i ranią. Nieraz słyszałam zdania w rodzaju: "Zachowanie żony pozwoliło mi zobaczyć moje uzależnienie, ale trudno mi uwierzyć w jej miłość czy życzliwość, skoro potrafiła na przykład zostawić mnie w lutym leżącego na śniegu".
Samo oglądanie na trzeźwo własnego życia jest bolesnym i ciężkim doświadczeniem. Natomiast bałagan powstaje najczęściej w wyniku sprzeczności między treściami poznawczymi, pochłanianymi w pierwszym okresie trzeźwienia z niezwykłą szybkością, a dotychczasowym światem uczuć i poglądów pacjenta. Przyjrzyjmy się dla przykładu tak często używanemu sformułowaniu "Nie użalaj się nad sobą". Rzeczywiście, użalanie się jest jednym z objawów alkoholizmu, sprzyja znajdowaniu pretekstów do picia i nie służy pacjentowi. Jednak nieużalanie się, mocno wbite człowiekowi do głowy, odcina od współczucia, od pochylenia się nad własną, doznaną kiedyś krzywdą, wreszcie od zrozumienia i zakceptowania siebie.
Bardzo często obserwuję pacjentów, którzy wszystkie swoje gorsze nastroje czy melancholię traktują jako nawrót choroby i włączają standardowe procedury zapobiegania piciu, nie dając sobie tym samym prawa do normalnych ludzkich uczuć, a co gorsza odcinając się od tak ważnego narzędzia oceny swojego życia i kierowania nim, jakim jest stan emocjonalny i możliwość jego analizy.
Generalnie mam wrażenie, że naturalnym efektem pierwszego okresu trzeźwienia jest podważenie wiary alkoholika w jego uczucia i myśli, a wypełnienie tej przestrzeni wiedzą o mechanizmach choroby zagrażających abstynencji. Niestety jestem również przekonana, że taki stan - bardzo korzystny dla trzeźwienia i utrzymania abstynencji - w późniejszym okresie nie sprzyja samoświadomości i szczęściu, a wręcz je uniemożliwia.
Sytuacja osób współuzależnionych - mimo całkiem innych powodów podejmowania terapii - wygląda bardzo podobnie. Typowy życiorys, opowiadany w grupach, to najpierw smutne lub wręcz tragiczne dzieciństwo, potem małżeństwo, dające nadzieję na poprawę życia, i ból utraty tej nadziei w horrorze życia z alkoholikiem; wreszcie początek "pracy nad sobą" i mnóstwo cudzych przekonań, które spowodowały niepicie męża, a więc to, co wydawało się największym marzeniem tamtych lat. W efekcie nasza współuzależniona ma poczucie, że istnieje program na życie, który - jeżeli się go realizuje - gwarantuje, że wszystko będzie dobrze. Żyje w getcie trzeźwościowym z poczuciem, że spełniły się wszystkie marzenia, do których miała prawo, więc powinna być szczęśliwa. A jeżeli tak się nie czuje, to znaczy, że jeszcze nie umie żyć tak jak trzeba.
Czym zatem ma być oferta pracy psychologicznej dla osób z długą abstynencją? Zapewne odpowiedzią na problemy z tych trzech okresów: bolesne i nie tworzące dobrych fundamentów pod dalsze życie dzieciństwo, przepitą i nieprzytomną młodość oraz sztywną i pełną cudzych poglądów trzeźwość. Osoby, które chcą się zajmować tym rodzajem pracy, potrzebują bardzo specyficznych kwalifikacji. Jest to praca na granicy psychoterapii, psychoedukacji, pedagogiki dorosłych (uzupełnienie deficytów wychowawczych i kulturowych z dzieciństwa) i oczywiście terapii uzależnienia. Celem jej, jak sądzę, jest doprowadzenie do sytuacji, w której alkoholik może normalnie żyć, być człowiekiem, który nie pije alkoholu, a nie tylko trzeźwiejącym alkoholikiem, którego głównym, a często jedynym powodem do zadowolenia i miarą własnej wartości jest fakt, że dzisiaj też nie wypił.

Magdalena Ilnicka
Instytut Psychologii Zdrowia, Warszawa



logo-z-napisem-białe