Kierunek: fatamorgana
Anna Dodziuk
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 11
Pozwolę sobie przypomnieć, jaki był punkt wyjścia dyskusji, która przekształciła się w żywą wymianę korespondencji na temat picia kontrolowanego: "Pacjent od pięciu lat (jak sam twierdzi, a potwierdzają to informacje z innych źródeł) nie upija się i picie w jego życiu nie jest tak ważne jak kiedyś - pisze Stanisław Belik, zwracając się do kolegów pracujących w placówkach odwykowych. - Pytanie brzmi: czy to jest możliwe? Jeżeli tak, to o co
chodzi z diagnozą: źle postawiona czy wyjątek od reguły?".
Na liście dyskusyjnej zakipiało, okazało się jednak, że wcale nie w kwestii diagnozy, która niewielu poza Staszkiem obchodzi. Prawdziwe namiętności po raz kolejny wzbudził problem, czy alkoholik może wrócić do kontrolowanego picia.
Dla mnie osobiście jest to bezdyskusyjne: nie może. I nie należy łudzić pacjentów (spragnionych takiej możliwości) ani terapeutów (pozostających pod silną presją pragnień pacjentów), że to się może zdarzać częściej niż w granicach błędu statystycznego. Jest jednak pewien punkt tej dyskusji, który wywołuje mój szczególny protest: chodzi o to, co proponują w zamian zwolennicy poglądu, że pełna abstynencja nie musi być jedynym celem stawianym trzeźwiejącym alkoholikom.
Jedni więc wskazują jako alternatywną możliwość naukę kontrolowanego picia - żeby, jeśli dobrze rozumiem, nie zostawiać pacjentów przy realizacji tego zadania bez przygotowania i bez oparcia. Problem polega jednak na tym, że ten kierunek to czysta teoria: nie ma w Polsce programów, ośrodków, specjalistów, nie ma doświadczeń ani literatury, która pozwoliłaby zapoznać się z podejściem teoretycznym, wynikami badań, a przede wszystkim technologią wprowadzania i utrzymywania takiej kontroli. Dlatego kiedy ofertę składają zwolennicy opcji "pełna abstynencja na zawsze", mogą zaproponować osobie uzależnionej ośrodki stacjonarne, poradnie, mitingi AA, książki. Natomiast ci, którzy optują za kontrolowanym piciem, tak naprawdę nie proponują nic. I jeśli twierdzą, że stwarzają pacjentom możliwość wyboru, jest to wybór między rzeczywistością a fatamorganą. Do tej kategorii zaliczam na przykład wypowiedź Zbigniewa Grochowskiego, że część osób uzależnionych może powrócić do picia kontrolowanego, chociaż nikt ich tego nie uczył, a "na dodatek znacznie więcej byłoby w stanie to zrobić, gdyby uzyskali kwalifikowaną pomoc".
Podobny zarzut można postawić innej alternatywie dla pełnej abstynencji, mianowicie programom ograniczania szkód, czyli Harm Reduction Program. Ich też po prostu nie ma albo są bardzo krótkie. O ile wiem, jedyną solidną możliwością jest program metadonowy dla narkomanów. Poza tym tu również - moim zdaniem - realny wybór nie istnieje, bo za teoretyczną alternatywą nie kryje się praktycznie nic.
Wymieniony przed chwilą korespondent Listy Dyskusyjnej Lecznictwa Odwykowego wytacza przeciwko "opcji zerowej" taki oto argument: "Wymóg trwałej abstynencji od alkoholu odbiera choremu na zawsze jedyny znany, wypracowany i akceptowany przez niego sposób natychmiastowego uzyskania ulgi, nie dając w zamian nic porównywalnie skutecznego. Podstawowy dla chorego problem łagodzenia napięć pozostaje nie załatwiony". Oczywiście, że tak. Przecież tego osoba uzależniona przerywająca picie dopiero ma się nauczyć. Istnieje wiele sposobów łagodzenia napięć, dlaczego więc choremu na alkoholizm proponować łagodzenie za pomocą alkoholu napięć wynikających z jego odstawienia?
A poza tym musimy się zgodzić, że podstawowym celem leczenia nie zawsze jest łagodzenie cierpienia, lecz również przywrócenie człowiekowi (lub jakiejś jego części) możliwości dobrego funkcjonowania. Banalny przykład to przecinanie wrzodów lub wyrywanie zęba, kiedy to bolesna interwencja chirurgiczna chroni przed rozprzestrzenianiem się infekcji. Albo podawanie szczepionki, gdzie cierpienie wręcz się wywołuje w celu nauczenia organizmu nowego sposobu reagowania, aby uniknąć dużo większego zagrożenia i zachować zdrowie.
Muszę powiedzieć, że nie rozumiem tych moich kolegów-terapeutów odwykowych, którzy zaciekle walczą o możliwość powrotu do kontrolowanego picia po latach abstynencji. Dlaczego im tak zależy? To pytanie kieruję zwłaszcza do tych, którzy sami są uzależnieni. Przecież chyba dobrze wiedzą, że alkohol nie jest człowiekowi niezbędny ani do życia, ani do szczęścia - po co więc tak o niego zabiegać, choćby teoretycznie, choćby nie dla siebie, tylko dla jakichś trudnych do odnalezienia pacjentów, którzy "ujawniają się sporadycznie, przy innych okazjach"? Mam poczucie, że to się kłóci nie tylko z zasadą primum non nocere (po pierwsze nie szkodzić), ale też z dużo głębszym przekonaniem, że możliwe jest pełne i szczęśliwe życie bez substancji psychoaktywnych.
Łudziłam się, że przynajmniej dla dwóch kategorii będzie to poza sporem: dla terapeutów uzależnień i dla trzeźwiejących alkoholików. Dyskusja w internecie o piciu kontrolowanym pozbawiła mnie złudzeń pokazując, że jedni i drudzy (często zresztą jedni i ci sami) dzielą ludzi na "normalnych", czyli pijących, i nienormalnych, czyli nieużywających alkoholu. O takich pisze na Liście Dyskusyjnej Ryszard Tołstych: "Żyć «garbatym» wśród «prostych» - to jest dopiero sztuka. Jest to taki balast, że nie każdy go udźwignie".
Mimo tej przykrej opinii pozwolę sobie pozostać w przekonaniu, że można żyć pełnią życia w świecie bez alkoholu, nawet gdybym miała być w tym mniemaniu całkiem odosobniona. Dla organizmu alkohol jest trucizną, a dla psychiki narkotykiem, chociaż legalnym. I normalni są ci, którzy go nie używają, chociaż są w zdecydowanej mniejszości, tak jak normalne są osoby, które nie mają próchnicy zębów, mimo że ma ją 90% Polaków.
A poza tym uważam, że z polemiki na Liście Dyskusyjnej wyłaniają się niezwykle ciekawe dylematy i pytania, i od nas zależy, czy jako środowisko zechcemy je podjąć. Bo dla mnie właśnie to - a nie przekonanie kogoś do "opcji zerowej" czy "wariantu kontrolowanego" - jest najważniejszym wynikiem tej dyskusji. Przecież pewnie i tak pozostaniemy przy swoich punktach widzenia - za to może ten spór przyczyni się do lepszego diagnozowania uzależnienia od alkoholu bądź wzbogacenia oferty dla różnych grup uzależnionych, w tym "chronicznych wpadkowiczów" czy osób z długą abstynencja przeżywających nawroty lub pragnących się przed nimi uchronić. A swoją drogą może warto byłoby dla osób, u których pojawiły się wyraźne szkody z powodu używania alkoholu, a które nie mają objawów uzależnienia, opracować i wypróbować procedury kontrolowania swojego picia. Ale wtedy trzeba umieć precyzyjnie rozpoznawać adresatów takiej oferty.