Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Dobrze przeżywam siebie

Anna Pietrzak

Rok: 2005
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 8

Jaka jest moja droga do dobrego przeżywania siebie jako kobiety z długim stażem trzeźwości? Temat niezmiernie pociągający, jednocześnie stanowi też wyzwanie. Tak, bo właśnie jestem kobietą i często bardzo to lubię - zwłaszcza, kiedy gdzieś wychodzę, biegnę załatwić jakieś ważne sprawy i mam na sobie ciuch, w którym świetnie się czuję i bardzo się sobie podobam. Lubię taki stan. Jestem też kobietą, która ponad 16 lat radzi sobie z własnym problemem uzależnienia od alkoholu i to, w jaki sposób sobie z tym radzę, też bardzo mi odpowiada.
W moich refleksjach chciałabym zawrzeć to wszystko, co jest pozytywne, dobre i co świadczy o pewnego rodzaju dojrzałości. Najczęściej przy próbach podsumowania moich osiągnięć w pierwszym momencie zaczyna pojawiać się w głowie to, czego nie dokonałam, co zepsułam, z czym sobie nie poradziłam i z czym sobie cały czas nie radzę... Takie myśli przyszły do mnie jako pierwsze, ale tu nie będę o nich pisać, skupię się na tzw. pozytywach - myślę, że wielu trzeźwiejących alkoholików nieraz mierzyło się z takim zadaniem na wszelkiego rodzaju zajęciach terapeutycznych, szkołach, warsztatach. A mówię o tym, żeby nie wyglądało na to, że chcę się tylko chwalić.
"Najpierw to, co najważniejsze" - tak mówią w AA, a najważniejsze dla mnie jako kobiety jest to, że przez te ponad 16 lat nie musiałam pluć na siebie w lustrze, bo "przydarzyło mi się" coś, czego jako kobieta najbardziej się wstydziłam: kontakt fizyczny z przypadkowym, często nieakceptowanym partnerem lub takie zachowanie, na które na trzeźwo jako kobieta nigdy bym sobie nie pozwoliła. Napisałam w cudzysłowie "przydarzyło mi się" i ten cudzysłów nie jest tu przypadkowy, bo to by się nie przydarzyło, gdyby nie alkohol i moje uzależnienie. A wystarczy tylko nie pić...
Kim jestem - jako człowiek i jako kobieta? To pytanie na początku mojego drugiego życia stało się chyba najistotniejsze. Powodowało ogromne frustracje, zmuszało do przyznania się do wielu porażek. Żeby poczuć się kimś potrzebnym na tej ziemi - a wtedy we własnych oczach byłam nikim (jak śpiewał zespół Lady Pank - "mniej niż zero") - znalazłam w sobie chęć i potrzebę pomagania innym ludziom z takim samym problemem jak mój własny. A ponieważ mam syndrom "dobrej uczennicy", to oprócz udziału w ruchu AA działałam w grupie lektorów przy Fundacji Batorego, wiedzę swoją zgłębiałam też na Studium Pomocy Psychologicznej i Studium Terapii Uzależnień.
Pracując w Miejskim Ośrodku Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Łodzi z osobami uzależnionymi, prowadziłam grupę kobiet według przygotowanego przez siebie programu i właśnie w tej "mojej" grupie czułam się najbardziej na miejscu. Myślę, że chociaż troszkę mogłam komuś pomóc w odpowiedzi na pytanie "Kim jestem jako kobieta?", nie mówiąc już o tym, ile sama zawdzięczam wszystkim uczestniczkom grupy.
Drugie pytanie, na które miałam sobie odpowiedzieć, było podobne do zadania postawionego przez terapeutę podczas mojej indywidualnej terapii: "Czego ja chcę?". I na to pytanie odpowiadam sobie do dzisiaj. "Trzeba robić jedną rzecz, a dobrze!" - to taka mądra maksyma, którą słyszałam od osób bardzo ważnych w moim życiu. Mam świadomość, że jeśli wszystkie działania podporządkuje się jakiemuś jednemu marzeniu czy dążeniu, wówczas wielu ludziom wychodzi to na dobre i sprawdza się - mają to, czego chcą.
To, że tak wiele rzeczy chcę, traktuję jako cechę bardzo kobiecą i często nazywam takie moje działania wykorzystywaniem szans czy możliwości. Może mam zbyt wiele talentów? Może rzeczywiście tak jest, że osiągnięcia jednej osoby w kilku dziedzinach są mniej spektakularne, ale czasem tyle radości przynosi samo działanie! Poza tym nie bez znaczenia jest różnorodność, urozmaicenie, wielowątkowość w życiu. Rzeczywiście w momencie, kiedy coś robię, to bardzo tego chcę i angażuję się bez reszty.
To, czego zawsze pragnęłam i teraz chcę robić najbardziej, to śpiewać. I przez większą część życia mi się to udaje. Śpiewanie jest moim zawodem, moim hobby, moim realizowanym marzeniem, moim "byciem" kobietą - ze wszystkimi ciuchami, kosmetykami i całą tą zwariowaną otoczką prób i koncertów. Na początku mojego drugiego życia, tego bez alkoholu, sądziłam, że zawodowa działalność artystyczna jest już dla mnie zamkniętą kartą, że teraz trzeba być poważną. Ale pojawili się ludzie, możliwości, propozycje... Najbardziej cieszę się z płyty "Wdzięczna za trzeźwość", którą udało mi się nagrać i wydać w ubiegłym roku, oraz z pracy z moim ukochanym zespołem "Partita", która daje mi tak wiele satysfakcji.
Jest jeszcze kilka innych rzeczy, które chcę robić i robię: prowadzę grupę liderów młodzieżowych, cudownych młodych ludzi, których podziwiam za ich radość, ukochanie życia, wrażliwość na innych, a nasza przystań to Profilaktyczno-Rozwojowy Ośrodek Młodzieży i Dzieci PROM w Łodzi. Moja "najświeższa" aktywność to praca z artystycznie uzdolnionymi dziećmi i młodzieżą niepełnosprawną. Prowadzę z nimi zajęcia z emisji głosu, interpretacji piosenki, pracuję przy powstawaniu programów estradowych i spektakli słowno-muzycznych, co roku wyjeżdżamy na ogólnopolskie warsztaty muzyczne, koncerty i festiwal piosenki do Ciechocinka.
Pytanie "Czego ja chcę?" w odniesieniu do różnych aktywności zawodowych jest dokonywaniem wyborów spośród tego, co potrafię robić, na czym się znam. Trudniej było, kiedy zadałam je sobie w odniesieniu do związku partnerskiego, na który się zdecydowałam. Wcześniej, na różnych etapach mojego dorosłego życia zawsze ważny był dla mnie dom, partner, bliski mężczyzna, w którym chciałam widzieć trochę bajkowego rycerza na białym koniu. Ale moje rozumienie roli kobiety i partnerki w związku było pełne niespójności i pomieszania. Jeśli dodać do tego uzależnienie, moje związki nie miały szans powodzenia. Wyrosłam w domu, w którym prym wiodły babcia i mama, mężczyźni w rodzinie tak naprawdę nie sprawdzili się, ojciec z uwagi na alkoholizm: separacja rodziców stała się faktem, kiedy byłam w piątej klasie podstawówki, a dziadek miał swoje drugie życie i do domu przychodził trochę jak do hotelu.
W wieku 18 lat wyszłam więc z domu w świat z następującymi przekonaniami: kobiety mają w życiu dużo trudniej i gorzej od mężczyzn. Na mężczyzn nigdy nie można liczyć, a z drugiej strony - jaki by nie był, jednak musi być, bo bez tego z kobietą jest "coś nie tak", czyli trzeba udawać, że się na niego liczy, to może się poprawi. W swoim nowym życiu trudno mi było z takimi przekonaniami odnaleźć się jako partnerka w małżeństwie. Najtrudniej było oddać pole i przestrzeń. Tu za największy swój sukces uznaję nauczenie się tzw. kobiecej dyplomacji, która dla mnie polega mniej więcej na tym: jeśli uważasz, że masz rację, to nie musisz za wszelką cenę doprowadzić do tego, żeby twój partner to przyznał; albo: jeśli chcesz coś zrobić, po prostu to rób. Ważniejsze jest, że mego mężczyznę kocham i rzeczywiście mogę na niego liczyć.
Mam świadomość, że jeszcze wiele przede mną, a do rozlicznych aktywności mogę dodać jeszcze i tę, że - jak pewnie większość kobiet - prowadzę dom (z całym ogromem czasu poświęcanego na niezauważane codzienne czynności, w moim przekonaniu należące do kobiety), w którym oprócz mojego ukochanego męża jest duży kudłaty pies i mały rudy kot.



logo-z-napisem-białe