Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Nie mamy jeszcze systemu pomocy dzieciom krzywdzonym

Mirosława Kątna

Rok: 2003
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 5

Postawy wobec krzywdzenia dzieci bardzo się w ostatnich latach zmieniły. O przemocy wobec dzieci nie mówiło się w ogóle, generalnie nie zauważano tego zjawiska jeszcze 22 lata temu, kiedy zostałam przewodniczącą Komitetu Ochrony Praw Dziecka. Bezpośrednim bodźcem do utworzenia komitetu w 1981 roku była śmierć chłopca, zakatowanego w Warszawie, w tak zwanym dobrym domu - ojciec był inżynierem, macocha nauczycielką, czyli nie można było tego tłumaczyć żadną patologią, a dziecko było okrutnie bite pasem. Działo się to na oczach wszystkich, sąsiedzi słyszeli, przedszkole widziało wcześniejsze obrażenia, ale wszyscy uważali, że to dobry dom i widocznie rodzice wiedzą, co robią, tylko dziecko jest niesforne. To zdarzenie uświadomiło nam, że coś złego dzieje się z wrażliwością społeczną, nikt nie potrafi rozpoznać takich sytuacji, a ludzie nie wiedzą, dokąd pójść z takim problemem. Mówili, że gdyby zwrócili się do policji, do prokuratury czy do sądu, to tak jakby poszli donosić, natomiast gdyby była jakaś organizacja, mogliby udać się tam anonimowo.
Wtedy stworzyliśmy komitet, później zaczęły powstawać oddziały, w tej chwili jest ich ponad czterdzieści. Tworzyły się tam, gdzie była inicjatywa oddolna, czyli grupa ludzi, gotowych realizować wspólny cel - jedne w dużych miastach, inne w gminach. Próbowaliśmy uświadomić urzędnikom różnych szczebli, że przemoc wobec dzieci istnieje, przebijaliśmy się do władz, żeby ich do tego przekonać. Wszyscy nas pytali: "Przed kim chcecie bronić te dzieci? Polska rodzina jest dobrą rodziną". Słyszeliśmy najpierw, że rodzina socjalistyczna nie może mieć takich problemów, w ostatnich latach mówi się, że polska rodzina jest rodziną katolicką i na pewno nie krzywdzi dzieci. A ja mogę powiedzieć jako psycholog, że to nie ma nic wspólnego ze światopoglądem i nie wiąże się bezpośrednio ani ze statusem materialnym, ani społecznym. Przemoc wobec dzieci jest wywołana przede wszystkim agresją, którą często wyzwala alkohol, i wiąże się z niemożnością poradzenia sobie ze stresem czy niezrównoważeniem emocjonalnym.
Komitet Ochrony Praw Dziecka stał się inicjatorem ruchu społecznego na rzecz obrony dzieci przed przemocą. Zaczęły powstawać inne organizacje, stowarzyszenia, fundacje, 12 lat temu powstała Fundacja "Dzieci Niczyje" (jestem członkiem jej zarządu), która ma ogromne zasługi na tym polu. Problem przemocy wobec dzieci zaczął być widoczny, a ludzie stali się ośmieleni, m.in. dzięki naszej edukacji, mówieniu w mediach, że dziecko nie jest niczyją własnością, nie jest przedmiotem, lecz człowiekiem od momentu swoich narodzin. Ma prawo nie doznawać krzywd, przemocy i poniżenia od swoich najbliższych. Kiedy w roku 1991 została przyjęta Konwencja Praw Dziecka, poczuliśmy się częścią szerszego nurtu walki o życie bez przemocy.
Stopniowo zmieniały się na korzyść przepisy prawa, zaczęły też powstawać miejsca, gdzie dzieci i ich rodziny mogły uzyskać pomoc. Jednak przez cały czas najtrudniejsza, ale i najważniejsza była praca nad zmianą świadomości: trzeba zmieniać rodziców, nauczycieli, całe społeczeństwo. I choć to brzmi jak frazes, jeżeli chcemy mieć skuteczną ochronę dzieci przed przemocą, zwłaszcza przemocą rodzinną, to musimy edukować całe społeczeństwo, nawet tych, którzy nie mają dzieci.
Co to znaczy zmieniać świadomość? Przede wszystkim nie traktować przestępstwa wobec dziecka jako czynu mniejszego kalibru czy mniejszej wagi, bo to takie samo przestępstwo. I nie ma znaczenia, że sprawcą przemocy jest ojciec, bo nikt nie potraktowałby tego pobłażliwie, gdyby na przykład pobił swego szefa czy podwładnego. Natomiast w przypadku dziecka mówi się: "Widocznie tatuś wie, co robi" i wszystko próbuje się wtłoczyć w pojęcie władzy rodzicielskiej.
Przez wiele lat działalności naszej organizacji i innych, z którymi współpracowaliśmy, staraliśmy się przemówić do kolejnych decydentów: oczywiście dobijaliśmy się o pieniądze, żeby móc funkcjonować, ale też o zrozumienie, akceptację, nieprzeszkadzanie i nawet pomoc w naszej działalności. Wzorowaliśmy się na krajach zachodnich, przede wszystkim Wielkiej Brytanii, gdzie od końca XIX wieku nie ukrywano, że problem istnieje i zmierzono się z nim. Najważniejsze jest to, że stworzono tam systemowe rozwiązania z bardzo aktywnym udziałem władz lokalnych, które włączały się często udostępniając swój lokal, samochód, tworząc specjalną komórkę przy administracji lokalnej, współdziałając z organizacjami pozarządowymi. Częścią tego systemu jest miejscowa policja, sąd, sieć rodzin zastępczych, gotowych wziąć dziecko do siebie po traumatycznym zdarzeniu, żeby sąd miał czas zadecydować o jego dalszych losach.
W oparciu o taki model zaczęliśmy przekonywać władze miast czy kolejnych ministrów o tym, że w Polsce są potrzebne podobne systemowe rozwiązania. Mamy już dobrze pracujące służby, które pomagają dzieciom i rodzinom. Kiedy porównuję na przykład milicję sprzed 20 lat z obecną policją, widzę zupełnie inny rodzaj policjanta: dzisiejszy jest na ogół dobrze przygotowany, wyczulony na sprawy przemocy i żądny dalszej wiedzy. Sama uczestniczyłam w dziesiątkach szkoleń dla policjantów, bardzo dobrze mi się z nimi pracowało, są wdzięcznymi odbiorcami, zwłaszcza ci młodzi, z dużą wrażliwością.
Zmienili się też pedagodzy szkolni. Kiedy 15 lat temu dzwoniłyśmy z komitetu pytając o chłopca maltretowanego w domu, odpowiedź brzmiała: "Zdaje się, że daliśmy mu darmowe obiady, zresztą ja nie wiem". Już od wielu lat jest tak, że to pedagog dzwoni do nas: "Przypuszczam, że dziecko jest ofiarą przemocy, chciałabym coś zrobić". I to jest połowa sukcesu, że przemoc została zauważona, rozpoznana. Bo kiedy dziecko jest krzywdzone - czy będzie to krzywdzenie fizyczne, emocjonalne czy seksualne - to nie przychodzi i nie mówi, że jest ofiarą przemocy. Ono cierpi w milczeniu, przekazując różnego rodzaju sygnały swojego cierpienia. Mogą to być choroby psychosomatyczne czy zmiany w zachowaniu: dziecko krzyczy sobą, a nie buzią, że coś złego się dzieje. I mądry pedagog o tym wie.
Dlatego postawiliśmy na szkolenie pedagogów szkolnych i w latach 80. przez pewien czas było tak, że zostali przeszkoleni wszyscy pedagodzy szkolni z Warszawy i dawnego województwa warszawskiego. Ta grupa zawodowa jest równie ważna jak policjanci, bo ma dziecko pod swoim okiem przez kilka godzin w szkole. A wiadomo, nierealistyczne jest oczekiwanie, że dziecko przyjdzie do gabinetu i powie, jak ojciec je leje, albo molestuje - to trzeba rozpoznać po szklanych oczach, po ocenach, które nagle spadają, po agresji dziecka w stosunku do rówieśników, po dziesiątkach różnych sygnałów.
Dzisiaj służby społeczne, które mogą w swojej pracy zetknąć się z przemocą wobec dzieci - pedagodzy, pracownicy socjalni, kuratorzy sądowi, lekarze pediatrzy, pielęgniarki środowiskowe - zwłaszcza w dużych miastach to osoby przygotowane naprawdę dobrze, które już wiele wiedzą o przemocy. To są ludzie tak zwanego pierwszego kontaktu, czyli ci, którzy mają szansę rozpoznać to zjawisko. I już nie jest to amatorszczyzna, dobre ciotki kochające dzieci, tylko osoby przygotowane profesjonalnie. Z tym że te służby działają równolegle, a system oznacza współdziałanie. Uważam, że w Polsce nie mamy jeszcze systemu pomocy dzieciom krzywdzonym, chociaż mamy dobrze pracujące służby.
System ktoś powinien koordynować i w mojej ocenie powinna to być koordynacja na szczeblu centralnym. Wiem to z doświadczenia, ponieważ miałam zaszczyt i przyjemność krótki czas być takim koordynatorem w 1997 roku, kiedy zostało utworzone stanowisko pełnomocnika rządu do spraw dzieci. I naprawdę nie chodziło o powoływanie kolejnego urzędu - bo to nie było żadne wielkie ministerstwo, tylko siedem osób - ale można było skupione w jednym ręku problemy dzieci przekładać na szczeblu centralnym na konkretne programy. Dzisiaj te problemy są rozrzucone między resortami i dziecko będące ofiarą przemocy jest podopiecznym ministra edukacji, bo jest uczniem; ministra zdrowia, bo choruje albo leczy obrażenia; ministra spraw wewnętrznych, bo interweniuje policja; ministra sprawiedliwości, bo trzeba podjąć decyzje prawne; i jeszcze pracy i polityki społecznej, bo jego rodzina korzysta albo będzie korzystała z zasiłku. A przecież to jest jedno dziecko. I powinno jako narażone na patologię czy należące do grupy ryzyka zostać objęte programem rządowym - ponieważ taki program wyznacza pewne standardowe rozwiązania. Oczywiście, jego wykonawcy musieliby działać na szczeblu lokalnym, ale zacząć trzeba od szczebla rządowego.
Jest i drugi ważny powód, dla którego uważam, że koordynacja powinna być już na samej górze i wówczas można mówić o rozwiązaniu systemowym: tylko wtedy problem jest traktowany poważnie, kiedy się o nim mówi głośno w różnych rządzących gremiach. A sprawy dzieci - stanowiących przecież jedną trzecią obywateli naszego kraju - w mojej ocenie nadal są sprawami marginalnymi bez względu na to, kto aktualnie rządzi. Dzieje się tak z różnych powodów: bo to nie jest elektorat, bo nie zastrajkują, bo się nie upomną, nie zrobią awantury, bo emocje rodziców da się wyciszyć i jeszcze z różnych innych powodów. Dlatego ważny jest również - a może najważniejszy - system pomocy krzywdzonym dzieciom na szczeblu lokalnym. Myślę tu o sytuacji, kiedy miejscowy policjant, pedagog szkolny, pracownik socjalny, pielęgniarka środowiskowa przede wszystkim się znają, mają swój teren do opiekowania się i do rodziny nie przychodzi piąta kolejna osoba na wywiad, tylko wywiad jest zrobiony przez pracownika socjalnego czy pedagoga i opracowany w taki sposób, żeby był podstawą do diagnozy sytuacji rodzinnej dla pozostałych służb i żeby te służby pod okiem swojego lokalnego koordynatora wspólnie opracowały strategię pomocy tej rodzinie. To mi się marzy, kiedy mówię o systemie pomocy dzieciom krzywdzonym.
Fundacja "Dzieci Niczyje" parę lat temu zaczęła organizować interdyscyplinarne szkolenia po to, żeby osoby o różnych specjalnościach spotkały się w jednym miejscu. Oni się często nie znali, a przez trzy dni wspólnych zajęć mogli się poznać i dowiedzieć, jaką pomocą mogą sobie służyć. Wskazywali tam na realne, konkretne problemy: że na przykład nie ma wewnętrznych przepisów, które pozwalałyby pracownikowi socjalnemu w godzinach pracy iść na konsultacje do policji czy umożliwiłyby poszczególnym służbom honorowanie wywiadu przeprowadzonego przez kogoś innego.
Kto ma o to zadbać na poziomie rządowym? Potrzebna jest koordynacja od samej góry, bo wówczas taka sprawa ma szansę znaleźć się na posiedzeniu rządu niezależnie od tego, jaki to będzie rząd. Uważam, że rząd powinien powołać specjalnego koordynatora do spraw młodego pokolenia, czyli osób do 18 roku życia. W wielu krajach tak właśnie jest, taki koordynator ma swoje pięć minut na posiedzeniach rządu po to, żeby na przykład prosić poszczególne resorty o sformułowanie stanowisk wobec problemów z różnych dziedzin życia dzieci.
Taki koordynator mógłby wreszcie zrobić rzetelną diagnozę sytuacji dzieci w Polsce. Zaczęłam taki program w 1997 roku, ale niestety w następnej ekipie nikt go ode mnie nie chciał przyjąć. Mamy fragmentaryczne, szczątkowe raporty różnych resortów, a ja chciałabym się wreszcie dowiedzieć - poprzez jednolity system zdobywania informacji - jaka jest sytuacja dzieci w naszym kraju, w różnych regionach i o różnych rodzajach potrzeb: w edukacji, zdrowiu, w poziomie ubóstwa, w każdej innej sferze. Dopiero w oparciu o dobrą diagnozę - możemy coś próbować naprawiać, opracowywać programy, rozdzielać środki. Żeby nie było tak, że wyrwie je ten, kto będzie pierwszy, tylko żeby o podziale decydowały potrzeby. Być może w tym tkwi również jakaś oszczędność tych środków.
Powołanie koordynatora rządowego jest ważne również ze względów czysto społecznych, może socjotechnicznych - bo to jest pokazanie społeczeństwu rangi problemu. Pokazanie, że sprawy dzieci dla nas dorosłych są naprawdę ważne, bo oto dzieci mają swojego przedstawiciela w rządzie.
A będzie coraz trudniej, ponieważ wraz z rozwojem cywilizacji zbliżają się potworne zagrożenia, szczególnie dla młodego pokolenia. Na przykład nasza młodzież - taka piękna, dorodna, dobrze rozwinięta intelektualnie - jest słaba i krucha emocjonalnie. Inne zagrożenia to powiększająca się przepaść i dysproporcje między środowiskami: młodzieżą wiejską czy małomiasteczkową a tą z dużych miast, rozwarstwienie między bogatymi a biednymi. Te zagrożenia niosą ze sobą frustrację, agresję i niepewność - przecież jeszcze nie wiemy, jakie będą w przyszłości ich konsekwencje. Namysłu nad tym bardzo mi w obecnej polityce brakuje, ostatnie rządy kompletnie się tym nie zajmowały.
Przechodząc do mojej obecnej działalności, chcę podkreślić: to jest ewenement, że w polskim parlamencie została utworzona stała podkomisja do spraw dzieci i młodzieży. Podkomisja wchodzi w skład Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, ale to naprawdę nie to samo: polityka społeczna to renty, zasiłki, emerytury, różne fundusze i gdzieś te dzieci się przewijają, ale jako odbiorcy, a nie jako podmiot, dla którego tworzy się określony program. Podobnie gdy zajmujemy się rodziną, specyfika dziecka narzuca pewien obszar zainteresowań.
Nasza podkomisja jest mała, ale spotykamy się regularnie i myślę, że jej rola jest ogromna, ponieważ samym swoim istnieniem pokazuje, że dzieci się doczekały, iż w polskim parlamencie grupa posłów pracuje nad ich problemami. A to oznacza, że Sejm interesuje nie tylko wielka polityka zagraniczna, gospodarka, finanse itp., ale również sprawy dzieci. Jest to nasze dodatkowe obciążenie czasowe, ale myślę, że warto.
Staramy się opiniować różne projekty legislacyjne. Oczywiście, mocy sprawczej nasza podkomisja nie ma, ale jej rolą jest pobudzanie czy inspirowanie do podejmowania tematów dotyczących dzieci i młodzieży przez Komisję Polityki Społecznej i Rodziny. Otrzymujemy sprawozdania od różnych organizacji i instytucji, do podkomisji przesyłane są też wystąpienia do rzecznika praw obywatelskich czy do poszczególnych ministrów, a my opracowujemy opinie czy wspólne stanowisko.
Ostatnio podkomisja przygotowała dwa duże seminaria. Na jedno z nich, na temat dzieci Śląska przyjechali ludzie z całej Polski. Inspiracją był film Lidii Dudy "Nie zgadzam się" o dzieciach ze Śląska, nazywanych buzo-kleje, żyjących praktycznie na ulicy. Zastanawialiśmy się wraz z przedstawicielami organizacji pozarządowych i wszystkich resortów w jaki sposób można tym dzieciom pomóc. Drugim przedsięwzięciem, dzięki któremu na salony sejmowe weszły problemy najmłodszych, była konferencja poświęcona przemocy wobec dzieci, zorganizowana przez podkomisję razem z rzecznikiem praw obywatelskich, prof. Andrzejem Zollem i rzecznikiem praw dziecka, Pawłem Jarosem, również z udziałem przedstawicieli zainteresowanych resortów i policji.
Generalnie nie przeceniałabym znaczenia konferencji, ale ogromną wagę przywiązuję do faktu, że one wpływają na media. A media mają ogromną siłę i kiedy telewizja i prasa przyjeżdżają na konferencję prasową, przez jakiś czas żyje w społecznej świadomości informacja, że polski parlament zajął się problemem na przykład krzywdzenia dzieci. I wtedy przeciętny Kowalski, który tego słucha też zaczyna uważać, że to jest problem. A jeśli jeszcze w wywiadzie ktoś znany powie, że każdy sąsiad jest zobowiązany do reagowania na przemoc wobec dziecka, wówczas media pełnią szeroką rolę edukacyjną.
Przez jakiś czas byłam wielką zwolenniczką idei wprowadzenia ustawy o przeciwdziałaniu przemocy. I chociaż specjaliści, zwłaszcza ci od prawa, przekonują mnie, że tego nie da się załatwić ustawą, to znowu myślę o oddziaływaniu prestiżowym: jak się ludziom mówi, że coś ma swoją ustawę, to znaczy, że to jest ważne społecznie. Poza tym jeśli jest ustawa, to powinny się na nią znaleźć środki w budżecie. Ustawa określa też różne etapy realizacji planowanych rozwiązań, poczynając od edukacji profesjonalistów. Przeciwnicy ustawy o przeciwdziałaniu przemocy twierdzą, że wszystkie potrzebne regulacje prawne są w innych ustawach, w Konstytucji, w Konwencji o Prawach Dziecka, w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym. W przygotowaniu jest ustawa na rzecz kobiet, myślę więc, że kiedy ona zacznie funkcjonować, może uda się wprowadzić rozwiązania na jej wzór.
[na podstawie wypowiedzi Mirosławy Kątnej opracowała Anna Dodziuk]



logo-z-napisem-białe