Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Najważniejsza jest zmiana świadomości

Rok: 2003
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 3

Rozmowa z Markiem Jaździkowskim

- Wciąż nie ma odpowiedzi na pytanie, jak pomagać bezdomnym.

Znaczna część pracy psychologicznej polega na tym, żeby bezdomny był gotowy przyjąć pomoc, nie uzależniając się od niej. Inaczej mówiąc, aby posłużyła ona do zmiany jego życia, a nie była tylko przyjmowaniem pomocy w nieskończoność.

-A więc jeśli bezdomny na przykład tylko otrzymuje posiłki, nie zmienia to niczego w jego życiu?

Co prawda jego podstawowe potrzeby są zaspokojone - bezdomni wiedzą, gdzie wydają posiłki, gdzie odzież, gdzie można się przespać - ale na dłuższą metę nic z tego nie wynika. Ci, którzy tylko do tego sprowadzają pomoc, stają się współsprawcami utrzymywania się tej sytuacji. To jest wzajemny układ: pomagający chcą wiedzieć tylko o podstawowych potrzebach, a przyjmujący pomoc pozwalają sobie pomagać. Natomiast moje przeświadczenie jest takie, że najważniejszą rzeczą jest zmiana świadomości. Człowiek powinien mieć możliwość refleksji nad samym sobą, nad własnym życiem. Miejscem, gdzie powinien odnaleźć szansę na takie spotkanie ze sobą, jest ośrodek dla bezdomnych. Bo bezdomny alkoholik jest w tak dramatycznej sytuacji, że sam nie jest w stanie podjąć takiej refleksji w obawie, że tego nie wytrzyma. Dlatego między innymi ucieka w alkohol.

-Czy dałoby się naszkicować portret bezdomnego?

Nie dla wszystkich jest oczywiste, że bezdomny bezdomnemu nierówny: ten, kto ma za sobą dwa lata bezdomności, funkcjonuje zupełnie inaczej niż ten, kto już 15 lat jest bezdomny, jest im potrzebny inny rodzaj i zakres pomocy. Ponadto są bezdomni przewlekle chorzy, są też tacy, którzy nie mają szans na zatrudnienie, nie są zdolni do samodzielnego życia, nie mają motywacji. Niektórzy mogą funkcjonować tylko w oparciu o wspólnotę. Tymczasem mówi się o nich, jakby to była jednorodna masa ludzi, którzy jednakowo się zachowują. Może tak to wygląda, kiedy patrzy się na brudnych ludzi z reklamówkami - a do ośrodka, który prowadziłem, przychodzili bezdomni z jadłodajni, z kanałów, z dworca - ale już po pierwszej tzw. kosmetyce, czyli po umyciu i ostrzyżeniu, zaczynali się indywidualizować i coraz wyraźniej widać było różnice. Zresztą sami bezdomni dostrzegają, jakie zmiany następują w miarę wydłużania się stażu bezdomności.

- Czyżby staż był ważniejszy niż przyczyna?

W pewnym sensie tak: niezależnie od tego, z czym człowiek wchodzi w bezdomność, samo pozostawanie w niej powoduje określone zmiany - pojawia się syndrom bezdomności, który ma charakter uzależnienia. Program, który prowadziłem, polegał na połączeniu pracy nad uzależnieniem od bezdomności i uzależnieniem od alkoholu.

- Dlaczego bezdomność jest uzależnieniem?

Potwierdza to wiele obserwacji. Znałem niejednego człowieka, który przeszedł terapię, wyszedł z bezdomności, ułożył sobie życie i nagle okazywało się, że w niezrozumiały dla siebie sposób znalazł się na dworcu, rozmawiając z bezdomnymi, z którymi kiedyś mieszkał - zupełnie jak alkoholik, który nieoczekiwanie znajduje się w miejscu, gdzie się pije. Ja wiem, że ich tam ciągnie, sami mi to mówili. Z przebiegu terapii wiadomo, że występują nawroty choroby i pojawiają się również wtedy, kiedy człowiek już ma pracę i mieszkanie, już mu się układa. Ale kiedy spotka go na przykład jakieś niepowodzenie, oszukają go przy wypłacie, poczuje, że czegoś nie może osiągnąć, wtedy pojawia się myśl: "Nie to nie, skoro nie może być tak, jak ja chcę, to do widzenia".
Znam dawnych bezdomnych, którzy już ładnych parę lat mają mieszkania i rodziny, ale ciągnie ich do tamtych ludzi i tamtych miejsc. Czasami naszym pacjentom zdarzało się, że wychodząc z ośrodka mieli potrzebę pokazania się bezdomnym kolegom, nawet nakłonienia ich do terapii. To bardzo niebezpieczna rzecz. Ktoś taki na drugi dzień przynosił im winko - chociaż, jak twierdził, sam nie będzie pił - a później, jak u alkoholika, następowała wpadka. To wciąga: ta swoboda, te ogniska na peryferiach, spanie na działkach - takie klimaty są bardzo żywe dla ludzi, którzy mieli doświadczenia bezdomności. Na wiosnę będą zawsze przeżywali jakąś tęsknotę za takim życiem.
Obserwowałem pacjentów, kiedy przychodziła wiosna: pojawiał się niepokój, chcieliby gdzieś powędrować, trudno im było wytrwać do końca terapii. Z naborem do schronisk jest tak: z jednej strony jest chęć przezimowania, przechowania się, z drugiej - nie stracenia bezdomności. W moim odczuciu bezdomność tkwi głęboko w nich, jak zresztą chyba w każdym z nas. Pracowałem psychologicznie z ludźmi, którzy mają tzw. normalną karierę życiową, ale mówią, że - chociaż sobie radzą - mają poczucie, że są bezdomni. Takiego stanu każdy z nas doświadcza w procesie socjalizacji, mają go niekiedy na przykład dzieci w przedszkolu. Niektóre dramatycznie przeżywają dzień bez rodziców, bez własnego domu. Podobnym doświadczeniem jest wyjazd na kolonie, ten moment emocji związanych z opuszczeniem domu. Wejście w bezdomność jest też wejściem w anonimowość, która ma swoje dobre, ale i złe strony: brak ciągłości, zagrożenie, poczucie, że jestem tylko dzisiaj i nie istnieje wczoraj ani jutro. Z drugiej strony jest poczucie, że "istnieję tylko dla siebie, nie muszę się z nikim ścigać, nikomu nie przynoszę wstydu i za nic nie muszę być wdzięczny. Ci, którzy pomagają bezdomnym, powinni mi dziękować, bo przeze mnie mogą czuć się lepsi."
Bezdomność to przeżywanie określonych emocji i budowanie określonych systemów iluzji i zaprzeczania.

- A wyjście z bezdomności?

Dla mnie stało się jasne, że pierwsze odwiedziny domu to podróż powrotna od anonimowości do jakiejś tożsamości, do określenia siebie. Na przykład podróż koleją: jadę i z każdą stacją mam więcej wspomnień: a to koledzy, a to jakieś zdarzenia. Wspomnienia nabierają realnych wymiarów: że kogoś lubiłem, kogoś nie znosiłem, kogoś zawiodłem - i wszystko to jest bardzo trudne do wytrzymania. Taką podróż tym trudniej odbyć, im więcej jest napięć, im więcej poczucia winy, a często i poczucia krzywdy. Kiedy człowiek nie jest w stanie dać sobie rady z tymi uczuciami, upija się i w ogóle nie wsiada do pociągu. Nie może znieść tego wracania do tożsamości i znowu ucieka w anonimowość.
W środowisku bezdomnych jest taki zwyczaj, żeby nie pytać, nie dowiadywać się, nie przekraczać cudzych granic. Również podczas terapii pacjentom bardzo trudno mówić o swojej dawnej tożsamości. Pewien trzeźwy alkoholik powiedział mi: "Wiesz, na terapii odwykowej w ogóle nie zajmowałem się swoją bezdomnością. To, że mogłem przyjrzeć się i przeanalizować ją, było dla mnie jakby domknięciem tamtej terapii. Wtedy nikt mnie o to nie pytał, nikt się tym nie zajmował, nikogo to nie obchodziło. Starczyło, że nie piłem, i to wszystkich zadowalało. Nawet mnie samego to nie interesowało. Uciekałem od tego jak od ognia, bo się bałem, że jak się w to zagłębię, to skończy się upiciem. Nie wierzyłem, że mogę się w to zanurzyć na trzeźwo i przez to przejść. Zresztą zanim zostałem bezdomnym, już się tak czułem wcześniej, bo nic mnie nie łączyło z tym lokalem, w którym koczowałem. Mnie do domu nie ciągnęło". To pokazuje, że u tego człowieka bezdomność zaczęła się wcześniej. On dawniej też miał poczucie braku tożsamości i braku związku z miejscem. Niektórzy czują się obco we własnym domu, mają poczucie pewnej inności, odrębności, ale boją się czy wstydzą o tym mówić.
Rozmawiał Tomasz Górski



logo-z-napisem-białe