Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Nie wystarczy intuicja

Piotr Szczukiewicz

Rok: 2001
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 12

Ostatnimi czasy coraz częściej głosy zatroskania i obawy o sytuację polskiej rodziny słychać w pokojach nauczycielskich, gabinetach ministrów, przy rodzinnym stole, nawet w autobusie. Troskę wyrażają również osoby odpowiedzialne za profilaktykę i zdrowe wychowanie. Niestety, jest się o co martwić, bo dane socjologiczne i kliniczne nie pozostawiają wątpliwości: rodzinie coraz trudniej spełniać swoje podstawowe funkcje.

W wyniku przemian kulturowych różne zadania rodziny przejmują instytucje, a działania, kiedyś powszechnie obecne w rodzinie, są realizowane w sposób pośredni. Mam tu na myśli choćby tak podstawowe czynności jak gotowanie posiłków, robienie zapasów czy czytanie bajek. Dom rodzinny nierzadko zastępuje stołówka, życie ułatwiają nam półprodukty, a "bajki" częściej ogląda się w telewizji i na video. Coraz też częściej można spotkać rodziny, które nie zaspokajają podstawowych potrzeb psychicznych, jak na przykład poczucia akceptacji i bezpieczeństwa. Jeśli dodamy do tego różne indywidualne deficyty rodziców, trudności w tworzeniu dobrych więzi osobowych oraz stopniowe przenoszenie odpowiedzialności za wychowanie i wykształcenie na szkołę i inne instytucje, to może pojawić się obawa, czy rodzina jest w stanie przygotować dzieci do dorosłego, odpowiedzialnego życia.
Jednak nie chcę rysować tu rodziców czarną kredką - choćby dlatego, że piszę przecież także o sobie. Na szczęście dla przyszłych pokoleń wielu z nas ciągle zadaje sobie pytanie: "Czy jestem dobrym rodzicem?" Chcemy dziecko rozumieć, pomagać mu, "wychować na ludzi". Jednak okazuje się, że intuicyjny system wychowania, wyniesiony z domu rodzinnego, w zetknięciu z przemianami społecznymi bywa coraz częściej zawodny. I to nie dlatego, że jest zły, ale dlatego, że nie mamy czasu go stosować, a także dlatego, że nie uwzględnia on przemożnego wpływu innych czynników oprócz rodziny i szkoły. W skrócie można ten wpływ określić jako oddziaływanie kultury masowej.
Kultura ta coraz bardziej "porywa" nam dzieci, czy tego chcemy, czy nie. Oto banalny przykład: podczas wakacji żona poprosiła, żebym przyniósł z piwnicy niegazowaną wodę marki "Żywiec". Tę rozmowę usłyszał nasz siedmioletni syn, który natychmiast rzucił: "Żywiec - jednym słowem piwo!". Dodam, że w domu staramy się bronić siebie i dzieci przed nachalnym przekazem reklamowym i zazwyczaj zmieniamy program. Tymczasem wydaje się, że nadawca osiągnął swój zamiar, bo jak inaczej nazwać fakt, że hasło reklamowe zostało w całości zapamiętane. Mam oczywiście nadzieję, że sukces jest tylko częściowy: spodziewam się, że syn w równie chłonny sposób przyjmuje inne doświadczenia, z którymi styka się w rodzinie, i że spełnią one w przyszłości funkcję chroniącą.
W każdym razie, nawet jeśli udało nam się wynieść z domu dobre doświadczenie wychowawcze, to ze względu na pośpiech, w jakim żyjemy, i oddziaływania spoza rodziny musimy przygotować się na to, że rodzicielska intuicja może już nie wystarczyć. Przekonujemy się o tym przy pierwszych sygnałach o niewłaściwym zachowaniu. Przeszkadzanie na lekcjach, kłamstwa, nieposłuszeństwo, arogancja sygnalizują nam, że "coś nie wychodzi". Nagle wiedza wyniesiona z domu rodzinnego okazuje się mało skuteczna. Kiedy rodzice zgłaszają się do poradni, zazwyczaj mają poczucie, że nie rozumieją tego, co się dzieje, i szukają recepty na powstały problem. "Syn stał się nie do zniesienia, zupełnie nie reaguje na moje polecenia, czy to taki wiek?" albo "Moja córka coraz później wraca do domu i do tego kłamie, co robić?". Najczęściej sądzą, że psycholog zrobi coś z dzieckiem, wyperswaduje mu, że należy inaczej postępować. Czasem liczą, że otrzymają radę, jak się zachowywać, żeby dziecko było skłonne do współpracy. Rzadko rodzice przychodzą z nastawieniem, że decydujące znaczenie ma to, jak sami radzą sobie z własnymi przeżyciami i w jaki sposób okazują to, co czują. Chcą być bardziej skuteczni jako rodzice, ale niekoniecznie chcą się zmieniać.

Władza czy więzi

Nastawienie na skuteczność jest podsycane przez osoby, które sygnalizują, że mają z naszymi dziećmi jakieś kłopoty, a więc głównie przez nauczycieli. W takich sytuacjach większość rodziców nasila kontrolę i odwołuje się na różne sposoby do władzy rodzicielskiej. Często tego właśnie oczekują nauczyciele: każą pilnować, karać i nagradzać, chwalić i ganić, sprawdzać, z kim dziecko się bawi i gdzie przebywa. Nasze dzieci są jednak na tyle inteligentne, że potrafią sobie radzić z nadmierną kontrolą, a czasem okazują się zwyczajnie sprytniejsze od rodziców. W przypadku nastolatków wprowadzanie coraz większych ograniczeń nasila tylko bunt, a poczucie odrębności kształtujące się w tym wieku wręcz zmusza ich, żeby "postawić się" ojcu lub matce. Tymczasem to, czego naprawdę potrzeba w takich trudnych momentach, to odwołanie się do więzi emocjonalnej, czasem jej odbudowanie. Niekiedy bowiem zapominamy, że dzieci słuchają nas nie dlatego, że jesteśmy silniejsi albo że prawo pozwala nam decydować o wielu ich sprawach - najczęściej słuchają nas, bo zależy im na naszych uczuciach, bo nie jest im obojętne, jak coś przeżywamy.
Dlatego jeśli dorastające dziecko stosuje się do naszych zakazów i na przykład na imprezie powstrzymuje się od alkoholu - możemy być pewni, że działa tu coś więcej niż tylko strach przed autorytetem lub karą. Autorytet rodziców zależy oczywiście od władzy, jaka jest w ich rękach, ale co najmniej w tym samym stopniu zależy od więzi emocjonalnych, jakie łączą ich z dziećmi. Dlatego pomóc rodzinie w wychowywaniu dzieci znaczy dla mnie przede wszystkim pomóc rodzicom tworzyć dobre i silne więzi uczuciowe z dziećmi. To jeden z najważniejszych czynników chroniących, i to nie tylko w obszarze profilaktyki uzależnień.
Oczywiście, jeśli problem wychowawczy dotyczy 16- czy 17-latka, to trudno się spodziewać, że dobry klimat emocjonalny kontaktów z dzieckiem odbudujemy z tygodnia na tydzień. Więź, o której tu mowa, buduje się od pierwszych lat życia i nie da się tego nadrobić w kilka tygodni. W dodatku - ku przerażeniu rodziców, którzy próbują okazywać więcej życzliwości i ciepła - ich nastoletnie dziecko wcale nie staje się bardziej posłuszne. Tworzenie dobrych warunków do rozwoju wymaga bowiem umiejętnego operowania różnymi czynnikami: nie wystarczy być bardziej łagodnym czy "cieplejszym" dla dziecka, trzeba też wiedzieć, kiedy i jak stawiać granice oraz jak okazywać swoje uczucia. Czasem nieodzowne staje się po prostu uzupełnienie swojej wiedzy i umiejętności pod okiem specjalistów.

Grupy dla rodziców

Wiedza o budowaniu dobrych więzi emocjonalnych dla wielu z nas jest wiedzą głównie intuicyjną: uważamy, że "to robi się samo". Wiemy, kiedy trzeba przytulić, kiedy wysłuchać, kiedy zmarszczyć brwi, kiedy wziąć na ręce, kiedy mówić delikatnie, bo tego doświadczyliśmy. Jednak z różnych względów taki intuicyjny kontakt coraz częściej nie wystarcza, zwłaszcza jeśli osobiste doświadczenia rodzica są negatywne albo jednostronne. Jeśli w emocjonalnej pamięci mamy zapisane tylko te sposoby postępowania, które odwołują się do wąsko rozumianej władzy rodzicielskiej, to intuicja mówi nam, kiedy skarcić, kiedy zabronić, kiedy pozwolić, kiedy krzyknąć, ale na tym koniec. Taka sytuacja wymaga, aby rodzic już nie intuicyjnie, lecz świadomie poszukiwał wiedzy o budowaniu więzi z dzieckiem. Czasem rodzice są do tego trochę zmuszeni atmosferą, jaka powstaje wokół ich dziecka, niemniej to oni świadomie muszą chcieć coś zmienić. W księgarniach jest dla nich sporo interesujących poradników, pomaga też radio i telewizja. Tam, gdzie te propozycje nie są skuteczne, szansą dla rodziców jest oferta różnych ośrodków pomocy psychologicznej. Mam tu na myśli zwłaszcza ofertę psychoedukacyjną, a więc grupy samopomocowe dla rodziców lub treningi i warsztaty umiejętności wychowawczych.
W ofercie prawie każdej poradni psychologiczno-pedagogicznej są tego typu działania. Niekiedy programy profilaktyczne realizowane w szkołach uzupełniane są o podobne propozycje. Rodzice mają dzięki takim zajęciom szansę zrozumienia procesów, które decydują o funkcjonowaniu rodziny i dostrzegają, że zachowanie dzieci w dużej mierze zależy od zachowania ich samych. Na zajęciach uczestniczą w praktycznych ćwiczeniach usprawniających sztukę porozumiewania się z dziećmi i doskonalą umiejętności prowadzenia rozmów i dyskusji. Mogą też poznać nowe strategie rozwiązywania domowych problemów i sposoby postępowania w sytuacjach konfliktowych.
Dużym pożytkiem jest również umiejętność rozpoznawania, w jakich rolach funkcjonuje ich dziecko i jak można uwolnić je od grania takich ról. Mam tu na myśli nie tylko role, które może przyjąć w rodzinie z problemem alkoholowym, ale wszystkie inne schematy, jakie ograniczają jego działanie, na przykład rola "zdolny, ale leń" czy rola "niezdara i niezaradny". Treningi i warsztaty mogą dostarczyć niezbędnych umiejętności i ułatwiać nowe sposoby działania, ale przede wszystkim uświadamiają rodzicom, że jeśli ktoś chce zmiany w postępowaniu własnego dziecka, to musi dokonać zmiany w sobie.

Terapia rodzin
i profilaktyka trzeciorzędowa

Powyższe uwagi odnoszą się głównie do sytuacji, kiedy ujawniają się pierwsze problemy z dziećmi lub też kiedy rodzice starają się uprzedzać pojawienie się kłopotów i, gdy dziecko jest jeszcze małe, szukają dobrych sposobów zapobiegania kłopotom na przyszłość. W oddziaływaniach prewencyjnych te kierunki postępowania noszą miano profilaktyki wtórnej i pierwotnej. Czasem jednak już podczas pierwszego kontaktu z psychologiem okazuje się, że sprawy zaszły dalej, niż się spodziewali rodzice czy wychowawcy. I tak na przykład dziecko nie da się opisać po prostu jako "niegrzeczne", bowiem jego zachowanie spełnia wszystkie kryteria diagnostyczne zaburzeń zachowania. W innym przypadku nie da się powiedzieć, że jest tylko "zahamowane" czy "nadpobudliwe", bo rozwinęły się objawy charakterystyczne dla zaburzeń emocjonalnych. Właściwym działaniem w takich momentach jest nie prewencja, lecz terapia. Inaczej mówiąc, nie wystarczy nasilić oddziaływania wychowawcze czy nabrać nowych umiejętności, potrzebna jest profesjonalna pomoc psychologiczna.
Rodzice nie mogą być terapeutami dla swoich dzieci, co jednak nie znaczy, że muszą powierzyć dziecko specjalistom i czekać. Mają do spełnienia co najmniej dwie role. Po pierwsze - jako członkowie systemu rodzinnego muszą stać się uczestnikami terapii na tych samych prawach, co ich dziecko. Dzieje się tak, ponieważ zaburzenia jednego z członków rodziny nie mogą być rozpatrywane w oderwaniu od całego układu rodzinnego. Po drugie - od postępowania rodziców zależy w dużym stopniu, czy objawy nie powrócą oraz czy dziecko oswoi się ze stanem relacji, jaki ukształtował się w wyniku terapii.
Ten kierunek działań, kiedy chodzi o zapobieganie nawrotom zaburzeń, nazywa się profilaktyką trzeciorzędową. Ma ona miejsce, kiedy rodzice robią użytek z informacji i doświadczeń, jakie uzyskali w toku terapii rodzinnej. Terapia umożliwia rozpoznanie struktury danej rodziny, reguł jej funkcjonowania i sposobów porozumiewania się. W czasie sesji terapeutycznych rozmawia się więc na temat sposobów prowadzenia domu, wydawania pieniędzy, traktowania zdrowia i choroby, obchodzenia uroczystości czy kontaktowania się z innymi ludźmi. Poznaje się reguły, które kierują zdobywaniem wykształcenia, pracą zawodową czy wyrażaniem emocji. Terapeuci nie mówią oczywiście, "jak rodzina powinna się prowadzić", to rodzina decyduje - w oparciu o uzyskane podczas spotkań rozumienie sytuacji - jaki styl postępowania będzie najbardziej odpowiedni do problemów jej członków. Może na przykład zdecydować się na bardziej otwarte okazywanie trudnych emocji, które do tej pory były wyrażane nie wprost, a terapeuta może w tym pomagać.
Czasem objawy, które niepokoją rodziców, są reakcją na konkretne zdarzenia wewnątrz czy na zewnątrz rodziny. Może to być urodzenie się młodszego brata, odejście jednego z rodziców, wyjazd ojca do pracy w odległej miejscowości, przeniesienie dziecka do innej szkoły czy choćby zmiana wychowawcy w szkole. Objaw pomaga wtedy uzyskać zaspokojenie potrzeb psychicznych. Oto na przykład moczenie nocne "jak mały braciszek" nasila zainteresowanie matki, a kłopoty z prawem, jakie ma syn, sprawiają, że przebywający poza domem ojciec zaczyna dużo częściej dzwonić.
Nie ma w tym oczywiście działania z rozmysłem, tylko nieświadoma intuicja. Czasem komuś z zewnątrz wręcz nieprawdopodobne wydaje się, jak bardzo pojawienie się objawu może zaspokajać potrzebę miłości i przynależności - zwłaszcza kiedy skutkiem jego wystąpienia są różne przykrości. Doświadczenie terapeutów podpowiada jednak, że dziecko walcząc o miłość rodziców jest w stanie dokonać wszystkiego, nawet samounicestwienia. Jednak kiedy już uda się opanować sytuację, można zapobiegać ponownym kłopotom, czyli stosować profilaktykę trzeciorzędową.
Doprawdy, trudno przecenić rolę rodziców w działaniach profilaktycznych - podsumowując można stwierdzić, że od rodziców zaczyna się i na nich się kończy. I trzeba dodać, że rodzice robią wiele, żeby sprostać stawianym im zadaniom. Czasem jednak niektórzy boją się tej wielkiej odpowiedzialności i liczą, że lepiej zrobi to za nich szkoła lub poradnia. Inni uważają, że niewiele mogą zrobić, skoro tak dużo innych czynników działa na dzieci. Tym wszystkim dedykuję słowa Adele Faber i Elaine Mazlish z książki "Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci". (Media Rodzina of Poznań 1997, s.218): "Życie naszych dzieci zależy od tak wielu czynników: temperamentu, inteligencji, wyglądu, zdrowia, kultury, epoki, i wreszcie od szczęścia - wszystko to wymyka się spod naszej kontroli. Tak niewiele możemy zmienić, tak wiele musimy akceptować. Jednakże jesteśmy w stanie decydować o tym, w jaki sposób będziemy porozumiewać się z własnymi dziećmi. Możemy wybrać słowa i metodę postępowania. I czasami od naszego wyboru zależy przyszłość dziecka" .

Piotr Szczukiewicz
Instytut Psychologii UMCS
Poradnia Psychoprofilaktyki i Terapii Rodzin w Lublinie



logo-z-napisem-białe