Pięc powodów by nie brać leków SSRI
Lennard J.Davies
Przez ostatnie kilka lat, także w książce „Obssesion: a history”, kwestionowałem efektywność leków z grupy SSRI. Zwracałem uwagę, że gdy leki te weszły do użycia na początku lat 90-tych spotkały się z entuzjastycznym wręcz przyjęciem i były przez lekarzy przepisywane na masową skalę. Mówiono wtedy o ich 80-90 procentowej skuteczności w leczeniu depresji i zaburzeń pokrewnych, takich jak na przykład zaburzenia obesesyjno-kompulsywne. W ostatnich latach wskaźniki skuteczności tych leków są coraz niższe – dziennikarze New York Timessa wskazują, że pierwotne liczby były dalece zawyżone gdyż firmy farmaceutyczne nie ujawniały badań, w których wskaźniki skuteczności były niższe. Co więcej wydaje się, że zarówno lekarze jak i pacjenci nie przyjmowali do wiadomości doniesień podważających efektywność tych cudownych pigułek.
Dlaczego więc nie warto brać tych leków?
Powód pierwszy:
Badanie opublikowane w periodyku Journal of the American Medical Association wskazuje, że takie leki jak Prozac czy Paxil nie są bardziej skuteczne w leczeniu depresji niż placebo. Oznacza to efektywność na poziomie 33% - taką jaką osiąga się podając pacjentom cukrowe tabletki. W artykule podkreśla się, że skuteczność tych leków jest większa w przypadku leczenia ciężkiej depresji jednak zazwyczaj, paradoksalnie, są one stosowane w przypadkach lekkiego obniżenia nastroju. Tak więc konkluzja jest prosta: nie bierzmy leków SSRI jeśli nasilenie objawów depresyjnych jest niewielkie. Wtedy nie pomogą a mogą wywołać szereg efektów ubocznych, łącznie ze spadkiem libido.
Powód drugi:
Kolejne badanie, tym razem Uniwersytetów Columbia i Johna Hopkinsa, opublikowane na MedPage Today wskazuje na niepokojącą praktykę przepisywania pacjentom kilku leków jednocześnie, zarówno z grupy SSRI jak i innych typów, choć trudno znaleźć wiarygodne rekomendacje dla takiego ich zastosowania. Wydaje się oczywiste, że przyczyną takiego postępowania jest nadzieja, że być może jeden z przepisanych medykamentów zadziała. Tak więc pacjenci są przedmiotem szczególnego niekontrolowanego eksperymentu medycznego. Lekarze mają po prostu nadzieję, że trafią z rozwiązaniem – trafią w ciemno. Leki te oczywiście wchodzić mogą ze sobą w różne interakcje – często niebezpieczne.
Powód trzeci:
Coraz więcej zaburzeń psychicznych wydaje się mieć związek ze stylem życia. Takie zjawiska jak nieśmiałość, smutek, niepokój, uwielbienie dla zakupów, duże potrzeby seksualne, małe potrzeby seksualne coraz częściej postrzegane są jako choroby i zapewne wiele z nich znajdzie się w nowej edycji DSM (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders – podręcznik diagnostyczny zaburzeń psychicznych). Jednym z kryteriów uwzględnienia zjawiska w DSM jest fakt, iż „odpowiada” ono na leczenie substancjami określonego typu. Co zatem jeśli okaże się, że cała klasa leków, niezwykle popularnych w ostatnim dwudziestoleciu jest mało efektywna? Być może konieczne jest ponowne przyjrzenie się biologicznym podstawom zaburzeń „stulu życia”.
Powód czwarty:
Jesteśmy bardzo zmedykalizowanym społeczeństwem – wydaje się, że firmy farmaceutyczne i środowiska medyczne stawiają sobie za punkt honoru doprowadzić do sytuacji, w której w żyłach każdego z nas będzie krążyć choć trochę medycznej chemii. O ileż łatwiej przepisać pigułkę niż badań rzeczywiste przyczyny czyjegoś nienajlepszego funkcjonowania. Niektórzy pamiętają zapewne filmy science-fiction z lat 60tych XX wieku, gdzie totalitarne państwa przyszłości utrzymywane były dzięki chemicznej kontroli umysłu. Cóż, wygląda na to, ze dogoniliśmy tę przyszłość i to czego obawialiśmy się kiedyś przyjmujemy dziś pod postacią przepisanej przez lekarza tabletki.
Powód piąty:
Cała hipoteza serotoninowa staje ostatnio pod znakiem zapytania. Nowe badania pokazują, że leki SSRI mogą być istotnie użyteczne w sytuacji znacznego niedoboru serotoniny ale „przeciętna” depresja nie wydaje się być zależna jedynie od „chemicznej nierównowagi”. Ludzkie mózgi są zbyt skomplikowane by wyjaśniać wszystko poziomem serotoniny. Do tej pory nie dysponujemy metodami badania poziomu tego neuroprzekaźnika u żywych osób innymi niż te polegające na chirurgicznym otwarciu czaszki. Nie wiemy zatem jaki poziom serotoniny można uznać za normalny, taki, poniżej którego wystąpią objawy depresji. Na razie wydaje się, że osoby z wysokim poziomem serotoniny mogą również doświadczać depresji a ci z niskim być radośni i szczęśliwi. Substancje stymulujące produkcję serotoniny, jak na przykład ekstazy poprawiają nastrój, ale alkohol i heroina również. Dlatego nie dajcie się zwieść zdaniu: „mam chemiczną nierównowagę”. Dopytujcie się wtedy co rozmówca ma na myśli i na jakiej podstawie tak twierdzi.
Co zatem robić? Należy zastanowić się dwa razy, być sceptycznym i kwestionować uproszczone diagnozy postawione po 5 minutach rozmowy przez zabieganego lekarza. Jeśli każdy przyjmie taką postawę i będzie jednocześnie chętny do zaangażowania w terapię inną niż farmakologiczna będziemy na dobrej drodze do tego by mierzyć się z rosnącym w siłę medyczno-farmaceutycznym establishmentem. Być może leki nie są dla Ciebie ale może się też okazać, ze są prawie dla nikogo.
Źródło: http://www.psychologytoday.com/blog/obsessively-yours