Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Być rodzicem...

wywiad z profesorem Zbigniewem Gasiem

Rok:
Wydawnictwo:
Miejsce wydania:

"Rodzice także kiedyś byli dziećmi, a potem nastolatkami. To oznacza, że mają sporo doświadczeń i mogą się nimi podzielić. Nie poprzez dawanie gotowych rozwiązań, ale poprzez umiejętne stawianie pytań".

Zbigniew Gaś - profesor psychologii, kierownik Zakładu Psychologii Wychowawczej i Psychoprofilaktyki UMCS oraz Podyplomowych Studiów z Psychoprofilaktyki. Autor szeregu programów profilaktycznych (m.in. "Program Rówieśniczych Doradców", "Program Aktywizacji Samorządu Uczniowskiego", "Młodzieżowy Program Adaptacyjny", "Ograniczanie Przemocy w Szkole"). Opublikował kilkanaście książek i ponad 100 artykułów z zakresu wychowania i profilaktyki. Współzałożyciel i prezes Fundacji "Masz Szansę".
Ma trzy córki: 20-letnią Martę, studentkę prawa, 18-letnią Andzię - tegoroczną maturzystkę oraz 14-letnią Olę.
Żona - Bogusia jest psychologiem, pracuje w Specjalistycznej Poradni Psychoprofilaktyki i Terapii Rodzin w Lublinie.
Zainteresowania i pasje: Bieszczady oraz praca w przydomowym ogródku.

Czy pamięta Pan moment, kiedy został ojcem po raz pierwszy? Czy czuł się Pan przygotowany na tę chwilę?

Patrząc z perspektywy historycznej czas, w którym postanowiliśmy wraz z żoną założyć rodzinę nie należał do najłatwiejszych. Nasza najstarsza córka - Marta miała zaledwie miesiąc, gdy wprowadzono stan wojenny. Urodziła się w okresie bardzo głębokiego kryzysu gospodarczego i politycznego. Dla nas jednak, pomimo tych okoliczności, pojawienie się córki było wielkim świętem - pierwsze dziecko, rok po ślubie, niecały rok po moim doktoracie. Z pewnością były to czasy społecznie bardzo nieciekawe, ale rodzinnie - bardzo ważne. Pobierając się postanowiliśmy, że nie będziemy długo czekać na dziecko, odkładać decyzji o rodzicielstwie na "lepsze czasy". Chcieliśmy być rodziną.

Czy wraz z pojawieniem się Marty, a potem następnych dwóch córek wprowadzili Państwo w domu jakiś wyraźny podział ról związanych z wychowywaniem dzieci i wykonywaniem obowiązków domowych?

Nigdy nie zawieraliśmy w tej sprawie kontraktu. Początek naszego małżeństwa to okres, gdy bardzo intensywnie pracowałem, rzadziej bywałem w domu i siłą rzeczy znaczna część domowych obowiązków spoczywała na barkach mojej żony. Na szczęście była pod ręką babcia, a babcia w takich sytuacjach to, nie ukrywajmy, prawdziwy luksus. Wychowywaliśmy dzieci, a jednocześnie nie musieliśmy rezygnować z pracy zawodowej - to zdarza się rzadko, ale nam się udało. Tak jest właściwie do dzisiaj. W naszym domu brak sztywnego podziału ról i obowiązków, staramy się być elastyczni. Jeśli to konieczne, ja gotuję obiad, idę na zebranie w szkole itp.

A może w takim razie dzielą się Państwo rolami dotyczącymi bezpośrednich relacji z dziećmi? Do mamy córki zwracają się z zupełnie innymi sprawami niż do Pana?

To nie my dokonujemy takiego podziału, lecz dzieci. Z reguły z większością spraw córki zgłaszały się najpierw do żony. Kiedy Bogusia podejmowała jakąś decyzję, nigdy jej nie zmienialiśmy. Tak było również w sytuacjach, gdy to ja rozstrzygałem o jakichś sprawach.

Konsekwencji i lojalności nauczyła nas średnia córka - Andzia, która mając trzy lata zwróciła się do mamy z prośbą o coś, na czym jej szczególnie zależało. Żona nie bardzo chciała się zgodzić, więc odesłała córkę do mnie. Andzia zapytała mnie ale... o coś innego, usłyszała : "tak" i z tą odpowiedzią powróciła do mamy. Przekonaliśmy się wówczas, że dzieci potrafią sprytnie wykorzystać każdą lukę, każdy brak w komunikacji pomiędzy rodzicami.

Czy zawsze są Państwo zgodni w swoich opiniach i decyzjach dotyczących córek? Nigdy nie pojawiają się "zgrzyty?"

Nawet jeśli nasze zdania różnią się, nigdy nie dyskutujemy "nad głowami" dzieci. Często rozmawiamy o swoich wątpliwościach, natomiast w obecności córek, zawsze staramy się wspierać. Myślę, że to szalenie istotne działanie wychowawcze. Dziecko musi mieć jasność, że mam lub ojciec zdecydowali właśnie tak i nie ma żadnych wątpliwości, dowolnych interpretacji, czy niejasności co do postawy obojga rodziców.

Powiedział Pan wcześniej, że udało się Państwu wychowywać dzieci i prowadzić uporządkowane życie rodzinne bez konieczności rezygnowania z kariery zawodowej. Nigdy jednak godzenie tych dwóch rodzajów aktywności nie jest łatwe. Pana praca naukowa z pewnością wymaga dużego zaangażowania i dyspozycyjności. Czy można być dobrym rodzicem, będąc jednocześnie osobą bardzo aktywną zawodowo?

Najistotniejszą sprawą jest uczciwe udzielenie sobie odpowiedzi na pytanie: co jest dla mnie najważniejsze w życiu. Jeśli jest to rodzina, podejmujemy na co dzień inne decyzje niż człowiek, który na pierwszym miejscu stawia karierę zawodową.

Dla nas najważniejsza była i jest rodzina. Ani ja, ani żona nigdy nie mieliśmy co do tego wątpliwości. Dlatego nigdy rezygnacji z jakichś spraw zawodowych nie postrzegaliśmy jako szczególnego poświęcenia. Zawsze była to kwestia świadomego, dobrowolnego wyboru. W pewnym momencie przestałem pracować w niedziele, ponieważ w rozmowie z córkami usłyszałem, że jest dla nich ważne, abym tego dnia był obecny w domu. Takie decyzje zawsze wiążą się z jakimiś konsekwencjami, na przykład finansowymi, ale zysk jest moim zdaniem dużo większy niż straty.

Co to znaczy: być dobrym rodzicem?

Myślę, że w dobrym, pełnym rodzicielstwie wcale nie jest najważniejszy wymiar obecności fizycznej. Dobry rodzic to taki, który kocha i wymaga. Jeśli pozostaje tylko jeden z elementów tego układu, pojawiają się problemy wychowawcze. Jeśli rodzic tylko kocha... to zastanawiam się, czy kocha naprawdę. Nie stawiając bowiem żadnych granic ani wymagań, nie daje dziecku szansy na rozwój. Jeżeli tylko wymaga, staje się obcym emocjonalnie egzekutorem poleceń.

Rzeczywiście nie chodzi o to, aby przebywać z dziećmi "non-stop", ale wspólne spędzanie z nimi czasu to ważny element budowania wzajemnej więzi.

Dlatego zawsze starałem się poświęcać córkom każdą wolną chwilę. Kiedy były młodsze razem siedzieliśmy w piaskownicy, jeździliśmy na sankach, lepiliśmy bałwana. Formy wspólnego spędzania czasu zmieniały się w sposób naturalny, w miarę ich dorastania . Dziś wolny czas wypełniają wycieczki rowerowe, prace w przydomowym ogródku, rozmowy...

Są jakieś wspólne zainteresowania? Na przykład dotyczące dziedziny, którą Pan się zajmuje, a więc psychologii?

Dwie starsze córki w rozmowach o wyborze kierunku studiów wspominały o psychologii. Ostatecznie Marta zdecydowała się na prawo, teraz myśli o podjęciu drugiego kierunku studiów. Andzia interesuje się historią i literaturą, często jednak powtarza, że zdaniem szkolnych kolegów byłaby dobrym psychologiem.

Dzieci przez długi czas nie miały świadomości, na czym polega nasza praca zawodowa. Kiedy słyszały od rówieśników: Ty to się masz dobrze (albo fatalnie), bo Twoi rodzice są psychologami, nie bardzo rozumiały, o co chodzi. Dla mnie to ważne, że swoim zawodem "nie katowaliśmy" dzieci.

Czy miał Pan jednak poczucie, że korzysta ze swojej wiedzy i doświadczeń zawodowych w życiu rodzinnym np. podczas rozwiązywania sytuacji konfliktowych?

Myślę, że wielokrotnie. W pracy ze studentami zawsze powtarzam, że psychologia nie jest wiedzą "na godziny". Nie można założyć, że od 8 do 15 jest się psychologiem, a potem już nie. Psychologia to obszar wiedzy, który pomaga nam sprawniej żyć, byłoby nierozsądne nie korzystać z niej. Nie chodzi jednak o wiedzę teoretyczną, książkową, czerpaną z poradników typu: Jak być dobrym rodzicem? Jak wychować zdolne dziecko? Chodzi o wiedzę o człowieku, o tym kim jest, co się z nim dzieje, o umiejętność spotkania z nim. Rozsądnym psychologom ta wiedza bardzo pomaga w wychowywaniu dzieci. Nierozsądnym - szkodzi, ponieważ traktują je jak swoich klientów. Psychologia pomogła mi zrozumieć, że moją rolą jako rodzica jest stworzenie dziecku optymalnych warunków do realizowania siebie.

Czy ma Pan jako ojciec jakieś konkretne plany dotyczące przyszłości swoich córek?

Zarówno dla mnie jak i mojej żony ważne są dwie sprawy. Bardzo zależy nam, aby córki kierowały się w życiu wartościami, aby starały się po prostu być przyzwoitymi ludźmi. To zawsze stanowiło główny punkt ciężkości w naszej pracy wychowawczej. Druga ważną kwestią jest to, by były wykształcone, otwarte na świat, znały języki, nie czuły się podczas wyjazdów zagranicznych bezradne i przerażone.
Córki wiedzą, że tak długo, jak długo będą chciały się uczyć, postaramy się je wspierać finansowo. Nie zamierzam jednak nikogo zmuszać do nauki. Studia wyższe nie mogą być celem samym w sobie.

Wielu rodziców ma dziś poważne wątpliwości, jakich reguł poruszania się w życiu należy uczyć dzieci. Czy warto "serwować" im tradycyjne wartości, takie jak uczciwość, rzetelność, szacunek dla innych. Przeżywają w związku z tymi wątpliwościami mnóstwo frustracji, dylematów... Jaka jest Pana zdaniem kondycja współczesnego polskiego rodzica?

Myślę, że polski rodzic jest przede wszystkim bardzo zagubiony. To co nas otacza, wielu rodziców po prostu przerasta. Żeby umieć korzystać z dóbr tego świata, trzeba mieć mocny "kręgosłup" i opierać się na uczciwych podstawach. Jeśli rodzic wychowywał się w rodzinie, gdzie takie podstawy były, z pewnością oprze się chwilowym trendom, manipulacjom świata rynku, będzie więc ostoją dla swoich dzieci. Jeśli jemu samemu zabraknie fundamentu, może się pogubić, a wtedy jego dziecko nie ma szans. Nie ma wychowania bez odpowiedzialnych wyborów i przyjmowania na siebie ich konsekwencji.

Rodzice, których życie jest zbudowane wokół stałych wartości, nie przeżywają dylematów. Uczą dziecka tego, w co sami wierzą. I dlatego są wiarygodni. Twierdzenie, że w tym świecie pewne rzeczy się nie opłacają, to demagogia. Moim córkom nigdy nie przyszłoby do głowy, że nie opłaca się być uczciwym. Wiedzą, że ich rodzice starają się zachować te wartość, rzetelnie pracować i nie narzekają na poziom swojego życia.

Dylematy, o które Pani pyta często biorą się z przekonania, że sukcesem jest, jeśli młody człowiek osiąga coś szybko, najlepiej "na skróty". Osoby, które akceptują taki model przekazują dziecku komunikat: nie ważne jak to zrobisz, ważne, że zrobisz i to jak najszybciej. Musimy najpierw zweryfikować, co dla nas samych oznacza pojęcie samorealizacji. Każdy rodzicielski dylemat sprowadza się w gruncie rzeczy do pytania o wartości.

Czy można w jakiś sposób pomóc takiemu zagubionemu, niepewnemu rodzicowi?

Z pewnością nie uszczęśliwimy wszystkich. Człowiek dorosły musi najpierw uświadomić sobie, że ma z czymś problem i chcieć go rozwiązać. Do podjęcia pracy nad sobą konieczna jest pewna dojrzałość i motywacja. Miejsc, gdzie rodzice mogą szukać pomocy, jest coraz więcej. Moja żona prowadząca szkołę dla rodziców zaobserwowała, że w ostatnich latach zajęcia cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Coraz częściej też pojawiają się na nich ojcowie.

Warto, by tę "pracę u podstaw" wspierały media i szkoła. Niestety dziennikarze często podsycają atmosferę komercji, a szkoła koncentruje się na pogłębianiu atmosfery "wyścigu", choć znam takie, dla których realizowanie programu wychowawczego jest równie ważne jak działalność edukacyjna.

W ostatnich latach bardzo popularne stało się używanie w odniesieniu do wychowywania dorastających dzieci pojęcia partnerstwa. Jak Pan je rozumie i na ile Pana relacje z córkami można określić jako partnerskie?

Partnerstwo w relacjach: rodzice-dzieci jest możliwe pod warunkiem, że się je właściwie zdefiniuje. Partnerstwo to traktowanie drugiego człowieka tak, jakbyśmy chcieli aby i on nas potraktował. Można je realizować na poziomie spotkania dwóch osób, ale wcale nie oznacza ono takich samych praw i obowiązków. W mojej rodzinie panują relacje partnerskie, ale jednocześnie obowiązuje wyraźna hierarchia. Szanujemy się, ale to my jako rodzice podejmujemy pewne decyzje. Czasem w ferworze dyskusji zadajemy córkom pytanie: Czy wiedzą, z kim rozmawiają? Co chcą osiągnąć? Do czego zmierzają?

Czy Pana zdaniem rodzice mogą być autorytetami dla swoich dorastających dzieci?

Myślę, że budowanie autorytetu to proces. Autorytetu nie da się zadekretować. Dziecko buduje nasz autorytet opierając się na tym, co od nas słyszy i obserwuje. Okres dorastania to czas trudny dla obu stron. Budowanie własnej tożsamości nieuchronnie wiąże się z potrzebą mierzenia się z autorytetami, podważania ich. Jeśli rodzic prezentuje cechy, które dziecko podziwia, imponuje mu swoim doświadczeniem życiowym, wiedzą, mądrością, jeśli jest wiarygodny w tym, jak postępuje, jeśli nie ma rozdźwięku między zasadami, które głosi, a tym co robi na co dzień, z pewnością pozostanie dla niego autorytetem . Ja mam poczucie, że nim jestem.

A czy możliwa jest całkowita szczerość w relacjach pomiędzy rodzicami i nastoletnimi dziećmi ? Jakich spraw powinna ona dotyczyć? O czym nigdy nie należy mówić swoim dzieciom?

Są sprawy, które nie muszą być omawiane z dziećmi. Określeniu granic szczerości powinna pomóc odpowiedź na pytanie: czy moja otwartość służy dziecku, czy tez utrudni mu życie. Nasze kłopoty, zmartwienia mogą być zupełnie inaczej odebrane przez dziecko, pewne informacje mogą okazać się dla niego za trudne, a nawet destrukcyjne.

W naszym domu nie dzielimy się z dziećmi wszystkimi sprawami dotyczącymi pracy zawodowej, zarówno mojej jak i żony, także nie przekazujemy im swoich poglądów na temat szkoły lub nauczycieli. Córki także mają swoje tajemnice i wcale nie mam zamiaru zmuszać ich do rozmów na ten temat, chyba że same dostrzegą taką potrzebę.

Czy pamięta Pan moment autentycznego spełnienia jako rodzic?

Trudno mówić o jakiejś konkretnej chwili czy wydarzeniu. Przez te wszystkie lata czerpałem i nadal czerpię wiele satysfakcji że faktu, że jestem ojcem. Nasze córki dają nam wiele dowodów miłości i radości z tego, że jesteśmy rodziną. Gdy były młodsze, na rocznice ślubu dostawaliśmy od nich własnoręcznie zrobione laurki, uczestniczyliśmy w organizowanych przez nie teatrzykach. Do dziś jest to dla nich bardzo ważne rodzinne święto. Z upływem czasu coraz wyraźniej czuję, że my - dorośli możemy wiele dostać i nauczyć się od swoich dzieci.

A co z porażkami? Czy przypomina Pan sobie jakąś porażkę wychowawczą?

Być może zabrzmi to nieskromnie, ale nie. Mogę mówić jedynie o różnych przejawach mojej rodzicielskiej niesprawności. A z nią mamy do czynienia zawsze wtedy, kiedy dziecko nie rozumie, o co nam jako rodzicom chodzi. To dobry moment, aby zastanowić się nad tym, co robię, czym się kierują, co chcę osiągnąć, jakie są moje rzeczywiste intencje.

A jakie doświadczenie mogłoby stanowić dla Pana taką porażkę?

Byłby to moment, w którym dziecko wyraziłoby chęć zerwania ze mną kontaktu, zapragnęłoby odciąć się ode mnie jako rodzica. Myślę, że świadomość , iż zrobiliśmy coś, co sprawiło, że dziecko odwróciło się od nas , jest dla rodzica największą porażką.

Za co i w jaki sposób nagradza Pan i karze swoje córki? Czy wypracowali Państwo w domu jakiś rodzaj kodeksu określającego reguły oceniania zachowań dzieci?

Z pewnością nie sporządzaliśmy nigdy żadnej listy... Jeżeli jako rodzice jesteśmy konsekwentni i komunikatywni, dzieci bardzo szybko zaczynają rozumieć, co kryje się pod pojęciem zasad życia rodzinnego. Łamanie tych reguł w naszym domu, np. reguł dotyczących dotrzymywania słowa, wywiązywania się z codziennych obowiązków, odnoszenia do siebie z szacunkiem, wiąże się z utratą przywilejów, a więc ograniczeniem czasu spędzanego np. na oglądaniu telewizji, u znajomych, na imprezach młodzieżowych. Ostatnio taką formą działania z mojej strony było odebranie córce kosmetyków- to dla kobiety bardzo dotkliwa "kara".

Nagrodą jest przede wszystkim jakość naszych wzajemnych relacji. Pochwała, uśmiech, wyrażenie aprobaty czy dumy. Staramy się nagradzać córki w sposób rozsądny i adekwatny do naszych możliwości. Ostatnio takim przejawem naszego docenienia ich osiągnięć w nauce był wyjazd do Rzymu na spotkanie z Ojcem Świętym. Zasadniczo jestem przeciwnikiem motywowania dziecka do nauki nagrodami materialnymi. Nie możemy traktować dzieci behawioralnie korzystając ze schematu: kara-nagroda, kij-marchewka itp. Trzeba poznać realne możliwości dziecka, dostosować do nich wymagania i docenić jego starania.

A jaki styl wychowania mieli Pana rodzice? Czy wprowadził Pan ten model w swoje życie domowe czy też musiał wypracować własny?

W moim rodzinnym domu za ciepło domowe odpowiedzialna była mama, ojciec stał na straży zasad i wymagał. Nie pamiętam kłótni ani awantur, rodzice potrafili ze sobą rozmawiać i szanowali się. Myślę, że taki jest również mój obecny dom.

Ojciec był przedwojennym oficerem, walczył w armii gen. Andersa. Po powrocie do Polski nigdzie nie mógł znaleźć pracy. Dlatego w domu bywało naprawdę biednie. To pozwoliło mi zupełnie inaczej popatrzeć na świat. Myślę, że wiem, co w życiu jest naprawdę ważne, czego warto się trzymać. Nigdy nie mówię swoim córkom, ze pieniądze nie mają znaczenia, ale życie nauczyło mnie, że są jedynie środkiem do celu, a nie wartością samą w sobie.

Jak dokończyłby Pan zdanie: rodzice często nie rozumieją, że ich dzieci...

Mają prawo do własnego życia. Wydawałoby się, że wraz z dorastaniem dziecka rodzice powinni coraz bardziej oswajać się z myślą o jego indywidualności i potrzebie niezależności. Często jednak właśnie wtedy do głosy najsilniej dochodzą rodzicielskie ambicje. Nie ma chyba nic gorszego niż sytuacja, gdy rodzice pragną zrealizować niespełnione plany i marzenia rękami swoich dzieci.

A zdanie: dzieci często nie rozumieją, że ich rodzice...

Także kiedyś byli dziećmi, a potem nastolatkami. To oznacza, że mają sporo doświadczeń i mogą się nimi podzielić. Nie poprzez dawanie gotowych rozwiązań, ale poprzez umiejętne stawianie pytań. Myślę, że cały proces wychowania to zadawanie w odpowiednim momencie właściwych pytań, na które dzieci same muszą udzielić sobie odpowiedzi, mając nas-rodziców za wsparcie.

z prof. Zbigniewem Gasiem rozmawiała Mira Prajsner




Wywiad opublikowano w miesięczniku Remedium"



logo-z-napisem-białe