Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Trzeźwiejący ojcowie o swojej przeszłości i teraźniejszości, Anna Dodziuk

Niebieska Linia, nr 1 / 2004


Kiedy wysłuchałam wielu opowieści trzeźwiejących ojców - starając się nie narzucać własnych pomysłów ich porządkowania, tylko pozwalając swobodnie płynąć - okazało się, że u wszystkich na pierwszy plan wybija się poczucie winy.

Ono jest najwyraźniejszym rysem w portrecie psychologicznym alkoholika, który wracając do zdrowia, próbuje naprawić swoje kontakty z dziećmi. Powody poczucia winy - tak jak widzą je przeżywający ten stan mężczyźni - można podzielić na cztery kategorie:

1.    związane z pełnieniem ojcowskiej roli (krzywdy, jakie wyrządziłem dziecku czy dzieciom jako ojciec);

2.    związane z piciem alkoholu i jego konsekwencjami (krzywdy, jakie wyrządziłem po pijanemu);

3.    związane z rozwodem, odejściem od rodziny lub nieobecnością (krzywdy, jakie wyrządziłem odchodząc lub odsuwając się);

4.    wynikające z niemożności sprostania standardom przyjętym podczas trzeźwienia oraz w wyniku edukacji psychologicznej.


Chciałabym zająć się przede wszystkim poczuciem winy związanym z piciem alkoholu i jego konsekwencjami. Zwykle bywa tak, że wraz z upływem czasu i postępami trzeźwienia przed ojcami-alkoholikami coraz wyraźniej odsłaniają się

krzywdy, zaniedbania i przykrości, 
jakie z ich strony spotykały dzieci. Trudno je zobaczyć w całej ich dotkliwości, ale trzeźwienie - stanowiące przecież także proces odkłamywania przeszłości - stopniowo przybliża ten bardzo trudny do zaakceptowania obraz. 
Michał: "Trudno mi nawet myśleć o tym, jak bardzo moje dzieci musiały się bać i wstydzić. Kiedy wracałem pijany, niezależnie od pory ustawiałem je do pionu, sztorcowałem, wyzywałem, a zdarzało mi się i uderzyć. To musiało być dla nich straszne, jak kiedyś ze złości stłukłem pięścią szybę w drzwiach balkonowych, a kiedy indziej rozwaliłem krzesło. Musiały się okropnie bać, że im też mogę zrobić krzywdę. A raz poszedłem pijany do szkoły i widziałem, jak córka chowa się do ubikacji, żebym nie zaczął z nią rozmawiać i nie narobił jej wstydu przed dziećmi. Mógłbym tak opowiadać i opowiadać, bo ciągle coś mi się przypomina". 
Olek: "Wtedy tkwiłem w niewiedzy, teraz wracam myślą do rzeczy, na które się w swojej niewiedzy zgadzałem: a więc były wizyty z córką u psychiatry, były silne leki uspokajające, które miały pomagać jej w przejściu przez trudne chwile związane z moim odejściem z domu. Była afera na całą wieś, że ją i żonę zostawiłem, więc był ogromny wstyd i różne docinki ze strony uczniów i nauczycielek. I to było najtrudniejsze dla mojej córki, z tego powodu nie mogła sobie poradzić w szkole. Dopiero niedawno wszystko to naprawdę zrozumiałem". 
Chcę zwrócić uwagę, że ani ciężar win, ani intensywność cierpienia trzeźwiejących ojców nie zależy - jak się wydaje - od rodzaju zachowań czy postępków, do jakich się przyznają. Zdarzało mi się słuchać opowieści o przytłaczających, rozpaczliwych i długoletnich wyrzutach sumienia ojców, którzy prawie nie pili w domu i nie byli agresywni. 
Krzysztof: "Wiem, że krzywdziłem swoją rodzinę - nie fizycznie, bo ich nie biłem, ani córki, ani żony, ale wykończyłem je psychicznie, i myślę, że tę nerwicę, którą córka ma od małego, spowodowało moje picie, wszystkie te lata, kiedy w rodzinie nie było spokoju i pewności, że nic złego się nie stanie". 
Kostek: "Jedno zdarzenie nie daje mi spokoju, ciągle się męczę, kiedy mi się przypomina. Nawet nie jestem pewien, czy uderzyłem wtedy młodszego syna, ale chyba to zrobiłem. Miał jakieś cztery albo pięć lat, wróciłem do domu pijany, a on biegał dookoła mnie, coś krzyczał, czegoś chciał. Huknąłem, żeby dał mi spokój, ale to nie pomogło, więc podniosłem na niego rękę. Tak było tylko raz, ale mimo upływu lat nadal to pamiętam". 
Z drugiej strony - nie tak rzadkie są przypadki, kiedy ojciec, wpadający w furię po alkoholu i wszczynający okropne awantury, jest w stanie po terapii szybko uporać się z poczuciem winy, przeprosić i zająć się naprawianiem relacji z dziećmi. Na ogół jednak historie rodzin z problemem alkoholowym dostarczają przykładów

prawdziwego horroru, 
który przez długi czas nie daje spokoju sprawcom tych zdarzeń. 
Tadeusz: "Kiedyś przyszedłem pijany, Jacek bawił się zabawkami i klockami lego, żona była w pracy, a ja podciąłem sobie żyły. Cały tapczan był zakrwawiony, on nie wiedział, co się dzieje. Nie wyobrażam sobie, co musiał czuć wtedy, jak widział, że ze mnie tyle krwi ucieka. Dla niego to był koszmar. Pogotowie zabrało mnie do szpitala i wyszedłem z tego. Chciałbym o tym zapomnieć, to przecież było już kilkanaście lat temu, ale to tak we mnie głęboko tkwi, że się nie da wyrzucić. To był horror dla Jacka, takie rzeczy się pamięta i myślę, że na pewno - mimo że mnie bardzo kocha - nie zapomniał, że

kiedyś go tak skrzywdziłem". 
Zdzisław: "Do tej pory mam poczucie winy, że z powodu mojego picia tak żeśmy się z synem od siebie oddalili, że mnie nie było, kiedy on dorastał, że wszystkie sprawy załatwiał z matką, a nie ze mną, a przecież ojciec powinien brać udział w wychowaniu syna. Myślę, że zaniedbałem też swoje rodzicielskie może nie obowiązki, ale miłość do pierwszego dziecka, które z powodu tego, że ja piłem, chodziło do jednej starszej pani. Żona pracowała i bała się zostawić ze mną córkę. Gdybym nie pił, to mógłbym ją wychowywać jak w każdej normalnej rodzinie, gdzie ojciec zajmuje się dzieckiem, kiedy matka pracuje. Myślę, że wtedy nie doszłoby do tragedii: mała była u cioci, najadła się leków na serce i co prawda udało się ją odratować, ale jest niepełnosprawna. Gdybym się tak ciągle nie upijał, prawdopodobnie ta sytuacja by nie zaistniała, bo siedziałbym z córką czy poszedł na spacer, jakoś bym się nią zajął i dopilnował". 
Warto jeszcze wspomnieć o ojcach, którzy uważają, że ich picie albo inne problemy doprowadziły do rozpadu małżeństwa i właśnie za to obwiniają siebie równie mocno - a może nawet mocniej - niż za samo picie. Uważają, że przede wszystkim

swoim odejściem skrzywdzili dzieci,
często motywując to podobnie jak Piotr: "Wątek alkoholowy jest bardzo odległy, mam wrażenie, że moje dzieci mają do mnie bardzo niewiele pretensji o picie. Natomiast nadal został w nich żal, że odszedłem, że zostawiłem je i ich matkę - chociaż ja wiem, że patrząc całościowo na pewno właśnie nadużywanie alkoholu miało wpływ na nasze małżeństwo". 
Słyszałam od niejednego trzeźwiejącego alkoholika, że właśnie przed dziećmi, a nie przed żonami starali się jak najdłużej ukrywać swoje uzależnienie od alkoholu. Jak się okazuje, są też mężczyźni, którzy - w sposób charakterystyczny dla nałogowo pijących kobiet - zaczynają pić dopiero wtedy, kiedy dzieci pójdą spać. Albo gdy wracają do domu pijani, ze względu na dzieci zamykają się w pokoju. Zdarza się też, i to nie sporadycznie, że właśnie z miłości do dzieci i troski o nie zaczynają leczenie odwykowe. Wspomina Staszek: "Żona wyprowadziła się razem z dziećmi do swoich rodziców, a ja zostałem sam i oczywiście piłem bez opamiętania. Byłem na wpół przytomny, nie miałem siły wstawać, ale myśli o dzieciach ciągle mi przychodziły do głowy. Mam takie przekonanie, że w tym okresie mojego życia do świadomości degrengolady społecznej we własnych oczach najmocniej dokładało się to, że przestałem być ojcem. Nie miałem wielkich psychologicznych przemyśleń, nie miałem pojęcia o tym, jaka to ważna odpowiedzialność - to wszystko pojawiło się wiele lat później - natomiast jedno czułem wyraźnie: w ogóle bez sensu jest, że ja tu siedzę i piję wódkę, a moje dzieci są gdzie indziej. Wcześniej byłem oczywiście wyganiany na odwyk, byłem na komisji w sprawie przymusowego leczenia, ale to nie skutkowało. Natomiast kiedy one już fizycznie były nieobecne, to był powód, że trzęsąc się polazłem po skierowanie do szpitala i poszedłem na oddział odwykowy, gdzie przejrzałem na oczy".

Trzeźwiejącym ojcom 
zwykle trudno poradzić sobie z emocjami, jakie w nich budzą własne dzieci. Nie wszystkim udaje się stanąć twarzą w twarz z tą sytuacją, pozwalając dziecku na wyrażenie swoich uczuć, odreagowanie ich i stopniowe budowanie nowych więzi. Niektórzy tak bardzo starają się zadośćuczynić dzieciom, że one (a czasem też ich matki, czyli żony lub byłe żony trzeźwiejących alkoholików) wykorzystują tę nadgorliwość i nie tworzą z nimi otwartych, przyjaznych relacji, lecz podtrzymują poczucie winy, bo to ułatwia im manipulowanie. Inni, żeby uniknąć zetknięcia się z uczuciami dziecka, oddalają się fizycznie lub psychicznie, rezygnując z pełnienia ojcowskiej roli. Część trzeźwiejących ojców radzi sobie z pojawiającymi się trudnymi emocjami, przede wszystkim z powszechnie przeżywanym poczuciem winy, za pomocą odcinania się od emocji i przyjmowania dominującej postawy, nieraz nawet

rodzinnego tyrana. 
Szczególnie zapamiętałam jednego z takich alkoholików, który przyjechał na prowadzony przeze mnie rodzinny obóz terapeutyczny i w trybie bez mała wojskowym kazał się pakować dzieciom. Nie pomogły prośby o pozostanie jeszcze dwie godziny, bo podsumowanie obozu i pożegnania są dla nich bardzo ważne. Próbowałam interweniować: wyjaśniałam starannie, dlaczego nam wszystkim, łącznie z kadrą, zależy na obecności wszystkich uczestników, jak ważne jest zamknięcie różnych psychologicznych wątków, nad którymi pracowaliśmy na obozie, zapraszałam do udziału w pożegnalnym kręgu. Odpowiedź była jedna - zdecydowane "nie". Zainteresowałam się, czy coś ważnego dzieje się w domu, znajdującego się w odległości tylko godziny jazdy samochodem, jednak okazało się, że nic takiego. Po prostu ten stanowczy ojciec musiał wyegzekwować swoją wolę za wszelką cenę, a smutek i łzy dzieci nie miały dla niego żadnego znaczenia. Może nawet podsycały chęć postawienia na swoim. Dewizą takiego ojca w funkcjonowaniu rodzinnym jest: "Wszystko ma być dokładnie tak, jak ja chcę". Rzadko można usłyszeć taką deklarację wprost, bo ogłaszanie jawnej tyranii byłoby w trzeźwiejącym środowisku źle widziane. Ale często opisują w ten sposób - zresztą samokrytycznie - swoje funkcjonowanie mężczyźni, którzy próbują pozbyć się resztek apodyktycznych zachowań, na przykład Józek, który nie pije już 10 lat: 
"Staram się nie kontrolować dzieci ani żony do końca, co naturalnie mi się nie udaje, ponieważ wszelkie elementy despotyzmu, które znam z mojej rodziny, ze strony mojego ojca, przechodzą na mnie i taki model mam w swoim domu". 
Sądzę, że takie despotyczne wypełnianie ojcowskiej roli jest w trzeźwieniu zjawiskiem przejściowym, charakterystycznym dla dość wczesnej fazy. Takiej, kiedy jeszcze brakuje kontaktu z własnymi emocjami (dlatego nie zauważa się ich i nie szanuje u innych, zwłaszcza u dzieci), a niepewność przezwycięża się za pomocą górowania nad słabszymi. Zdarza się jednak, że osoby utrzymujące abstynencję "w zaparte", bez przyglądania się sobie i bez zmiany sposobu kontaktowania się z ludźmi, długo trzymają się despotycznej wersji ojcostwa. Tego typu ojciec z najdłuższym stażem abstynenckim, jakiego spotkałam, "trzeźwiał" już ponad 10 lat. Na szczęście zwykle - wraz z przezwyciężeniem swojego poczucia winy oraz otwarciem się na własne i cudze emocje - zaczynają się próby rewidowania takiej postawy. 
Ojcowie-alkoholicy często są zupełnie inni wobec synów i córek. W największym - i oczywiście upraszczającym - skrócie można powiedzieć, że synowie znacznie częściej i dużo mocniej przypominają ojcom ich samych. Dlatego kontakty z nimi bywają zagrażające (im bliższe, tym bardziej), gdyż budzą bolesne emocje, nad którymi można stracić kontrolę. Tak przynajmniej wydaje się wielu ojcom, którzy boją się przez

utożsamienie z dzieckiem 
przywołać zbyt mocne cierpienie, lęk, złość, smutek. Zwykle nie zdają sobie z tego sprawy w pełni, a czasem w ogóle nie są świadomi, że się przed tym bronią. Pamiętam, jakie to było odkrycie dla Mikołaja: "Pomyślałem o moim synu i nagle się rozpłakałem. Byłem kompletnie ogłupiały, nie rozumiałem, dlaczego jest mi tak straszliwie smutno. Dopiero potem przyszła refleksja, że on mi po prostu przypomina moje dzieciństwo. Byłem takim samotnym dzieckiem, czułem się niepotrzebny nikomu - gdybym za dużo o tym myślał, musiałbym chyba ciągle płakać. To jak bym wtedy żył, taki rozszlochany? Pewnie dlatego było mi trudno zbliżyć się do niego. Miałem o to do siebie pretensje, że dla chłopaka jestem taki niedobry, a córki kocham bez żadnych problemów i rozpieszczam. Ale one to po prostu moje córeczki, a on - to taki mały ja". 
Syn jest oczywiście również ciąg-łym wyrzutem sumienia, zresztą z tego samego powodu: ponieważ dużo łatwiej się z nim utożsamić. A to oznacza również uświadomienie sobie wyrządzonych mu krzywd. Bardzo często widzę w prowadzonych przez siebie grupach taki moment, kiedy - słuchając czyjejś opowieści lub przyglądając się odgrywanej scenie z dzieciństwa jakiejś innej osoby - jeden z mężczyzn zaczyna się zachowywać, jakby dotknął go paraliż. Chce coś powiedzieć, a nie może, wydaje się, że nie potrafi ruszyć się z miejsca. Okazuje się, że zalewają go dwa strumienie emocji: jeden to żywe wspomnienia bolesnych przeżyć z dzieciństwa, drugi - to dławiące poczucie winy związane z tym, jak w okresie picia musiało czuć się jego dziecko. W warunkach pracy terapeutycznej możemy rozdzielić te uczucia, zająć się nimi osobno i wyczerpująco, doprowadzić przynajmniej do najprostszej formy odreagowania: żeby taki ojciec mógł opowiedzieć i o dziecięcych doznanych krzywdach, i o krzywdach wyrządzonych przez siebie, których dzisiaj żałuje. W domu ojcowie-alkoholicy, zdani tylko na siebie, za to wciąż narażeni na bodźce przywołujące te emocje, czują się wobec nich bezradni i wolą się nie zbliżać do sy- tuacji, które mogą je uruchomić. A jedną z najczęstszych takich sytuacji jest, jak już mówiłam, kontakt z synem. 
Kontakty ojców są też zupełnie inne z dziećmi, które pamiętają pijane życie, niż z dziećmi urodzonymi podczas trzeźwienia. Powody zasadniczo są podobne: te drugie nie budzą poczucia winy. Często zdarza mi się słyszeć o łatwej, pięknej, uszczęśliwiającej relacji z dzieckiem, które jest

"owocem abstynencji"
- świadomej decyzji, żeby przeżyć rodzicielskie doświadczenie bez alkoholu, w pełni przytomnie, dając dziecku to, co powinno otrzymać. Trzeźwiejący alkoholicy bardzo pragną być dobrymi ojcami i kolejny syn czy córka nierzadko jest wynikiem tego pragnienia. Natomiast w relacji ze starszymi piętrzą się rozmaite "zaszłości", i to oczywiście po obydwu stronach. 
Poczucie winy ojca i lęk przed odrzuceniem powodują rezerwę z jego strony, a traktowane chłodno dziecko ma poczucie, że nadal jest nieważne, niepotrzebne i niekochane, tak samo jak w czasach picia. I ze swej strony też jest "zimne i kolczaste" w kontakcie. 
Henryk: "Wrogami może nie jesteśmy, ale też na pewno nie jesteśmy z synem przyjaciółmi. Co prawda kiedy wróciłem z odwyku, to przeprosiłem go za to swoje poprzednie życie (on miał już wtedy 13 lat i mógł to zrozumieć), przeprosiłem też żonę, a jemu powiedziałem pierwszy raz na trzeźwo, że go kocham. Ale nadal była jakaś blokada między nami, która tkwiła we mnie i tkwi do dzisiaj. Mam poczucie winy, że on przeze mnie będzie miał popsute życie, bo nie miał spokojnego dzieciństwa. Mało ze sobą rozmawiamy, nie uśmiechamy się do siebie, nigdy go nawet nie poklepię po ramieniu. A córka, która urodziła się w całkiem trzeźwej rodzinie, ciągle mi siada na kolanach, śmiejemy się do siebie, zaczynamy rozmawiać o wszystkim, jak tylko przyjdę z pracy. Całkiem inne są te moje dzieci i ja dla każdego z nich jestem całkiem inny". 
Zarówno poczucie winy, jak też inne trudności w kontakcie z dziećmi, które nie ustępują nieraz latami, mimo autentycznej potrzeby i szczerych chęci ojca, są często źródłem poczucia bezradności. "Nie wiem, co mam robić, nie mam już żadnych pomysłów" - to typowe wypowiedzi ojców-alkoholików. Dlatego w trzeźwieniu potrzebują oni edukacji, wsparcia, a nieraz nawet psychoterapii, żeby poprawić swoje kontakty z dziećmi.

A.D.

logo-z-napisem-białe